Najnowsze wpisy, strona 31


DEKLARACJA
Autor: solei
12 listopada 2003, 20:35

Mężczyźni... za co Was kocham? Bo, że kocham to nie ulega wątpliwości!

Wychowałam się w domu przesiąkniętym testosteronem, niczym kuchnia smrodkiem po smażeniu ryb. Gdybym więc odczuwała jakąkolwiek awersję do mężczyzn, można by było przypuszczać, że mam z lekka masochistyczne popędy. :/

“Miłości” tej do Was uczyłam się przez 23 lata. Czy udało mi się ją osiągnąć? Hmm.. :S – nie jestem już pewna, bo przy każdym bliższym kontakcie zaskakujecie mnie na nowo! Wasza “wielolicowość” zdaje się sięgać “granic nieskończoności”! A ciężko jest pokochać dogłębnie coś, czego się naprawdę nie pozna.

Niech więc termin “kochać” oznacza tu pogodzenie się z Waszą naturą; nauczenie się szacunku i braku potępiania. A także próbę względnego zrozumienia, jakie przychodzi wraz, ze zdobywaną wiedzą..

No więc, Panowie!: za co Was można kochać?..

na pewno za Waszą “słynną” już przyjaźń, której My – Kobiety, możemy Wam chyba jedynie pozazdrościć. I wciąż nie pojmuję – gdzie wtedy podziewa się ta Wasza codzienna, samcza, rywalizacja? za Wasze niewybredne kawały o kobietach, w pubie przy piwie. Bo kobiety krytykują a mężczyźni wyśmiewają. A ja wolę tę Waszą formę, gdyż pod tym rubasznym śmiechem z reguły skryte jest to głębokie przywiązanie, pożądanie i słabość wobec Nas!

 

za Was
zą seksowną męskość, objawiającą się w sile osobowości – poglądach i postawach; a którą tak często mylicie z agresją i posturą fizyczną. za “mądrość”; racjonalność myślenia i sprowadzania nas na ziemię, gdy histeryzujemy z powodu zniszczonej przez deszcz fryzury...

 

za Waszą, jakże częstą, nieporadność, tak skrzętnie i dzielnie skrywaną; za te próby dania sobie rady ze wszystkim, mimo, że Was to wykańcza psychicznie! za dawanie Nam nadziei, że skoro tak bardzo kochacie swoje samochody, to może i na Nas kiedyś tak spojrzycie...

 

za to, że tak dzielnie znosicie nasze PMS-y . I mimo, że głośno zarzekacie się, że ich nie tolerujecie, to jednak w tych dniach diametralnie zmieniacie swoje zachowanie wobec Nas... za to, że nie udajecie, że kochacie póki nie pokochacie; a kiedy pokochacie, to już nie potraficie udawać, że tak nie jest (pomijam tu sukinsynów i bydlaków – to inny temat)

 

za to, że przy płaczącej kobiecie nie wiecie co zrobić z rękami i z samymi sobą...kompletnie tracicie głowę! i podobnie: gdy za Chiny nie macie pojęcia co kupić swojej nowej dziewczynie na Gwiazdkę [więc z reguły wybieracie tandetnego pluszaka; przeciwko oryginalnym nie mam nic!]

 

za to, że w sklepie z damską bielizną dostajecie kociokwiku i nie wiecie gdzie podziać oczy! za to, że tak często nie umiecie okazywać uczuć: pewien facet chcąc okazać partnerce swą miłość umył jej samochód!

 

za Tomka z serialu...;) - uosobienie wielu, choć (wiem, wiem!)nie wszystkich Waszych cech. za to, że mimo tych wszystkich naszych diabelskich wad i tak Nas....jeszcze troszkę kochacie!

 

i za to, że ... bo na pewno jeszcze o wielu rzeczach zapomniałam!!

Przez 23 lata uczyłam się “kochać” Was za to, czego nie ma we mnie samej. I płonęłam nadzieją, że jeśli tylko znajdę tę swą drugą połówkę , stworzymy doskonałe jabłko, a jedynym miejscem dla nas będzie już tylko raj... :/

Z biegiem czasu zaczął jednak kiełkować “mały” rozdźwięk pomiędzy teorią a praktyką...

Najgorszym, w tej całej mojej “miłości” do Was, okazał się fakt, że kocham Was jako ogół, a często potępiam jako jednostki. Wybaczam Waszemu rodzajowi to, czego nie toleruję u partnera. Rozumiem mężczyzn, nie rozumiem mężczyzny!

Czy to moje życiowe przekleństwo? Lub też czy TYLKO moje?

Bo, drodzy Panowie, zdaje mi się coraz częściej, że marny los jest przed Wami! Mimo tej całej miłości do Was, nigdy z całkowitą akceptacją [ i tu – za pozwoleniem – przejdę na liczbę mnogą] z Naszej strony się nie spotkacie!

Zgrywacie twardzieli, wolne ptaki, szowinistów i bydlaków; udajecie, że nie liczycie się z kobietami, że dajecie sobie świetnie radę bez nich, że jesteście tacy niezależni od własnych uczuć i wrodzonych potrzeb!

Najzabawniejsze jednak jest to, że święcie w to wszystko wierzycie! Do pewnego momentu .. – oczywiście!!:)

Bo oto nadchodzi dzień, kiedy Wasze priorytetowe zasady biorą w łeb z powodu jednej kobiety. Skręcacie się, wijecie, uniżacie by tylko ją zdobyć i utrzymać! I momentami zatracacie swą męskość tak całkowicie, że aż żal patrzeć: “Co to się z tego Gieniusia porobiło!!..”

I straszne jest to, że tego nie czujecie, a Wasze uśpione męskie ego wcale się przed tym nie broni.

Zdaje mi się – coraz częściej – że “My – KOBIETY” -kochamy Was jako ogół, a potępiamy jako jednostki. Nie macie więc szans, by pozostać całkowicie sobą. Nawet przy najbardziej wyrozumiałej (a zaznaczam, że “zdrowo myślącej”) kobiecie, dostaniecie “kaganiec związku”!...

No, inna sprawa, że kaganiec ten potrafi być przez Nas założony niezmiernie delikatnie, a przez Was noszony z zaskakującą dumą! I często słodycz tego uzależnienia potrafi trwać całe życie...

Myślę sobie, że tak jest dobrze! Wy nie stękacie, my się cieszymy. Wszyscy są zadowoleni!

Czasami tylko poraża mnie ta bezsilność i zniechęcenie w Waszych oczach!...

No, ale przecież: co jak co – My Was kochamy!! A jakże!... Szkoda tylko , że ta miłość przed niczym Was nie chroni...

MOGĘ SOBIE NAPISAĆ, BO DZIEŃ WOLNY!...
Autor: solei
10 listopada 2003, 22:39

Któż by nie kochał naszej słodkiej stolicy?!? Szczególnie o poranku??!  :-S

Godz. 7.13. Stoję grzecznie na przystanku. Przytupuję z lekka bucikami, bo pięty mi marzną w zerowej temperaturze przy gruncie. Czekam przepełniona optymistyczną myślą, że autobus lada moment się zjawi i ogrzeje w swym przytulnym wnętrzu. Wyglądam go z niecierpliwością – skoro wyjeżdża praktycznie wprost z zajezdni, to powinien być na czas, no nie? Mija wyznaczona godzina 7.17; następnie 7.20 a “Solarisa” jak nie było, tak nie ma. Nóżki moje podskakują w przytupywaniu już nie tylko z zimna ale i z narastającej wściekłości.

O 7.25 “oczekiwany” wtacza się na przystanek, a ja, ścigając się z babciami, rzucam się na pierwsze wolne miejsce. Moja kulturka, oburzająca się na fakt zajmowania miejsca starszym, tłumiona jest przez głos rozsądku dumnie stwierdzającego, że: “Przecież w szczytnym celu siadam, nie? Mam do wkucia spory materiał z ostatnich zajęć i – kto wie!- może nawet przyda mi się na coś w życiu ta wiedza!! A babciom co po siedzisku? Za zakrętem jest bazarek – pewnie tam wysiądą. A przede mną przecie długa droga!” No więc, uspokojona, wyciągam notatki, w międzyczasie kokosząc się wygodnie na siedzeniu.

Wygodą jednak długo się nie cieszę, bo oto nagle czuję, jak sadowi się koło mnie postawny jegomość, wciskając mnie swymi barami niemalże w szybę. Moje próby odzyskania utraconej pozycji sukcesywnie przytępiane są przez odór wydobywający się z ust jegomościa...jejks!!..chyba tygodniowy kac połączony ze smrodkiem tanich fajek...Chryste Panie! – niemalże jakby nurek śmietnikowy się do mnie tulił a przede mną jeszcze kawał drogi do przebycia! Gorączkowo rozglądam się po autobusie i z przerażeniem odkrywam, że narastający tłum zdecydowanie uniemożliwia mi zmianę siedzenia. Postanawiam zostać na miejscu modląc się by nie cofnęło mi się zjedzone w biegu śniadanie. Zagłębiam się w lekturze posyłając “nurkowi” zdecydowanego łokcia pod żebro w nadziei , że to go ode mnie odlepi! Jakimś cudem to skutkuje...

Autobus sapie i kwiczy, gdy kierowca, niczym wytrawny rajdowiec wchodzi w zakręty. Później nagle podejrzanie zwalnia, przystaje... wyciągam nos z notatek: “O jasna cholera! – pęczniejący korek przed pl. Zawiszy...” Autobus kiwa się w przód i w tył re-gu-lar-nie próbując stopniowo posuwać się naprzód, a ja czuję, jak dostaję choroby morskiej – w czym “nurek”, swymi wyziewami, ochoczo mi pomaga!

Tłuczemy się tak dobre 10 minut aż w końcu wjeżdżamy na plac. Nerwowo zerkam na zegarek: “Panie! Litości!!” – zostało mi 15 minut na przejechanie przez Koszykową i dobiegnięcie do Wydziału...zaciskam palce gniotąc kartki i liczę do 10: 1,2,3.. Nie pomaga! Resztką, przywalonej przez wściekłość kultury powstrzymuję się przed odegraniem się na pochrapującym niewinnie “nurku”. Potupując nerwowo nogą trącam, siedzącego naprzeciwko pasażera, czym wywołuję zniesmaczone spojrzenie. :-S

Dobra! W 10 minut dojeżdżamy do pl. Konstytucji. Przeciskam się przez rozkraczone nogi “nurka” i odruchowo rzucam okiem na opuszczone siedzenie...AŁĆ!...siedziałam na miejscu zbryzganym, zdaje się, jakąś oralną wydzieliną .. Wolę nie myśleć o wyglądzie moich pośladków! Dostrzegam jednak, że substancja musiała już chyba wyschnąć, na co wskazuje suchość moich spodni.

Wyskakuję prędko z tego “przybytku przyjemności” i biegiem puszczam się przez plac. Nie daję rady jednak przejść na drugą stronę. Zatrzymują mnie na środku światła, zmieniające się tu z lotem błyskawicy. Przed nosem tryumfalnie przejeżdża mi zgrzytliwy tramwaj a ja, klnąc go pod nosem, grzecznie czekam na zielone.

Przedostawszy się w końcu przez znienawidzony plac, podążam wzdłuż arkad ku drugiej części Koszykowej. Rozglądam się lękliwie, gdyż w miejscu tym trzeba lawirować, niczym Enterprise pod obstrzałem obcych, by uniknąć salwy ptasiego gówna. Przebiegam obok – wciąż intrygującego mnie “Pubu nr 7” (chętkę wstąpienia tam stłumiam szybko przebierając nóżkami). Wpadam na ulicę narażając się na niewybredny komentarz jakiegoś “szanownego” z Lanosa: “Tee! Lala! A dokąd to tak spieszno? Może podrzucić??”

Wbiegam na Wydział, przecisnąwszy się uprzednio przez prowizoryczną “palarnię” przy wejściu [fascynujące zjawisko: palarnia na świeżym powietrzu, a dym stoi tam w postaci takiej siekiery, że nie da się przejść na wdechu!]. Wdeptuję jedną nogą do szatni. Rzucam przez blat kurtkę i czekając na numerek zastanawiam się, w której to sali mam u licha teraz zajęcia?!

Wtem nagle dobiega mnie ryk, niemalże jak z czeluści Hadesu: “A gdzie, przepraszam, wieszaczek?! Czy pani się zdaje, że ja tak bez wieszaczka przyjmę?!! Bez WIESZACZKA??!!” Początkowo czuję się jak skarcone dziecko, ale za moment gromy pojawiają mi się w oczach. Zaczynam żałować, że mój oddech nie przypomina wyziewów kolegi “nurka”, bo chętnie zionęłabym nim, wykrzykując pewne niecenzuralne słowo! Jednakże łapię tylko kurtkę i pędzę na 4 piętro, słysząc jeszcze za sobą: “A tyle razy im powtarzam: WIE-SZACZ-KI! Patrz pani - inteligencja a nic nie łapią!!”....

Zdyszana wpadam do sali i zatrzymuję się wpół kroku ...”o mamma!!” – kolokwium!!...

...”Jak dobrze wstaaaaać, skoro świiit”...

Taaaa...studentowi w stolicy!!.... :-S

PS. Taki chwilowy impuls...
Autor: solei
09 listopada 2003, 20:49

Sade!! o taaak!!... Sade - ona potrafi na mnie działać... taaak koojąco - goorąco!.... uhhh...

Szkoda, że to tylko 4 minuty ekstazy!

Może to przez to jej "S" ... podobnie jak te inne seksowne słowa, tj. seksapil, saksofon czy sex...

Zresztą nieważne!!

Tekstu już nie przywołuję - o sile rażenia piosenki i tak niewiele mówi...

MICKIEWICZ NIE ŻYJE! PRAGMATYZM GÓRĄ!
Autor: solei
09 listopada 2003, 12:11

Otwrzyłam dziś rano swoje śliczne oczęta, bo co jak co, ale uroku im nie brakuje - dziadzio zawsze to powtarza!. Nabrałam w usteczka świeżego, nocnego powietrza i doznałam... czegoś na pograniczu olśnienia.

Totalnym bezsensem jest  umieszczanie tu tekstów piosenek. Ani to mnie nie wyraża - bo przecież to nie moje słowa; ani mi to niczego nie przypomina, bo słuchana w kółko piosenka zaczyna kojarzyć się  niemalże ze wszystkim. No i, co najważniejsze,  już dawno przekroczyłam magiczną granicę wieku, w którym fascynacja piosenką przekłada się całkowicie na jej obecność w życiu jednostki (ma się rozumieć 24h/24h).

W szkole śreniej uwielbiałam zasypiać i budzić się z myślą o mojej aktualnej miłości: do chłopaka i piosenki! I jedno i drugie "dzwięczało" mi w uszach dniami i nocami wprowadzając w stan erotycznej ekscytacji. I nie muszę chyba dodawać, że uwielbiałam to uczucie (totalny helikopter!!.. "Ja nie znam słów, którymi bym mógł powiedzieć tobie, co to za stan!...") 

Dziś mi tego brakuje! Wraz z chwilą opuszczenia murów szkoły średniej straciłam możliwość przeżywania rozkosznych dreszczy i wstrzymywania akcji serca na widok "tego kogoś". Wejście w środowisko pracy, poznanie tak różnorodnych wiekowo ludzi i konieczność nawiązania z nimi poprawnych relacji, powoduje niesamowicie szybkie dojrzewanie psychiczne.

 I zanika w nas ta popędliwość uczuć, gdy sprowadzają nas na ziemię zirytowane spojrzenia starszych. I zaczyna ograniczać nas rozum, gdy serce krzyczy : "Bierz go! To ten!!"   I hamujemy swe uczucia, by nie zrobić z siebie błaznów zakochując się w żonatym.

A zakochiwanie się młodych dziewczyn w żonatych, a bynajmniej "solidnie zajętych", to duży problem w  pracy. (Znam to z autopsji!!)  Nie ma bowiem jeszcze tej świadomości, że oto staliśmy się ludźmi dorosłymi i "dorosłe  decyzje" determinują kształt naszego życia. Nie  ma umysłowej bariery hamującej nasze serca wyzwolone z rodzicielskich okowów i spragnione "podniebnych lotów". Do tej bariery jeszcze nie dojrzeliśmy.

Wytworzy się ona w nas dopiero wtedy, gdy po raz - któryś już - zakochamy się w mężczyźnie, biegnącym po pracy wprost w ramiona ciężarnej żony, czekającej na niego z parującą zupką kalafiorową i schabowym z marchewką na drugie.

Dopiero wtedy dostrzeżemy, że nasze uczucia nie są stworzone po to by istnieć w nas, dla nas i w darze innym, a tylko po to , by poddawać się niewoli naszego rozumu, twierdzącego zimno i racjonalnie :  "Taaaaa... no ten, to w sumie może być .... hmm... ustawiony jest nieźle w kategoriach : praca, dochody, mieszkanie, samochód i perspektywy na przyszłość! I w dodatku nie ciągnie za sobą bagażu żony z pieluchami... taaaa..... BIERZ GO! OPŁACA SIĘ!"  Na cóż wtedy zda się krzyk serca , że przecież : "no jak to tak??! .... bez uczucia??!!!.... jak to ?!!"   "A no: tak to!! - powie rozumek - tak to, bo taki jest do cholery świat, w którym żyjesz!!! HALO!! Obudź się!! Romantyzm ulotnił się wraz z chwilą nastania drugiej połowy XIX wieku!! Halo!! MICKIEWICZ NIE ŻYJE!! TERAZ RZĄDZI PRAGMATYZM!!"

No to nauczyłam się  tego pragmatyzmu... a raczej poddałam się mu, od kiedy dowiedziałam się , że "moja miłość" woli zostać w związku ze swoją drugą, dobrze "ustawioną życiowo" połówką!!   Pragmatyzm górą!

Dlatego nie budzę się już ze słowami piosenki i "jego imieniem" na uśmiechniętych wargach. Dlatego nie czuję i nie przeżywam już piosenek tak intensywnie, jak to się działo, gdy jeszcze  K. Kowalska śpiewała swoje: "Oto ja" , "Jak rzecz" czy "Wyznanie" , a ja  zapisywane teksty przyozdabiałam różowymi serduszkami i perfumowałam tandetnymi  perfumami.  Nie przeżywam już!!

Tylko czasem, tak jak teraz (zbieg okoliczności??!!!) - kiedy odzywa się w radiu Budka Suflera ze swą chrapliwą : "Jolką, Jolką",  powraca to dawno stłumione uczucie "podniebnego lotu", które odczuwałam tańcząc do tej piosenki na ostatniej dyskotece kolonijnej.... 8 lat temu!!

Ale uczucie to powraca tylko na chwilę... "Pragmatyzm górą" sprowadza mnie na ziemię w podawanych statystykach rozwodowych. Mickiewicz nie żyje!! Wiedzą to już ci, którzy żyją w środowisku pracy. Nie wiedzą ci (bynajmniej życzę im tego z całego serca!! ) , którzy o Mickiewiczu dopiero się uczą. Tym zazdroszczę! Chciałabym być znowu jedną z nich!

Może dlatego właśnie studia uzupełniające zaczęłam robić w trybie dziennym, a już nie zaocznym. Może próbuję w ten sposób przywołać smak życia w liceum.  Życia i czucia! Tylko czy jest to możliwe do przywołania??... Zaczynam wątpić.

I może kłóci się to, co napisałam, z moją ostatnią notką - ze stwierdzeniem, że jestem sentymentalna.... Cóż, no... bywam, bywam!!  Ale tylko przez parę minut przywołującej wspomnienie piosenki (wtedy mówię sobie, że "Zrobiło się cóś pompatycznie!!") i poddaję się chwili. Ale później, niewątpliwie,  następuje bolesne brzdęknięcie  tyłkiem o glebę rzeczywistości...ano...:-/

marność nad marnościami...:(
Autor: solei
08 listopada 2003, 21:48

No i stało się - pozaglądałam sobie do innych blogów i ... szczęka mi opadła! Odechciało mi się czegokolwiek pisać! Chylę czoło przed ..dwoma panami z blogowiska, którzy mają dar tworzenia niebanalnych tekstów! No... może nie zawsze im się chce , co widać później w formie, a nawet literówkach, ale.. jak chcą to potrafią!! - i tego im zazdroszczę! Brawo, brawo!! - z przyjemnością będę do nich zaglądała! Do siebie .. pewnie już nieco rzadziej....;(