Zdolność do współpracy, negocjowania i efektywnego działania w grupie jest w dzisiejszych czasach "niezbędna". Uczelnie, mające na celu zaadaptowanie przyszłych absolwentów do wymogów rynku pracy, zapewniają próbki takiego działania, poprzez organizowanie chr
zanionych zajęć integrujących studentów wszystkich lat. Pięknie to brzmi – ale to górnolotne idee a przyziemne sposoby ich realizacji.
Ja w tym wszystkim: z moją nieumiejętnością perswadowania własnych poglądów, z moją umiejętnością efektywnego działania jedynie w pojedynkę i z moim średnio bystrym umysłem, wymagającym czasu do głębokiej analizy faktów – no kurde – dostaję szału! Szczególnie, gdy przypada mi w udziale współpraca z osóbką z kategorii różowych paniuś: różowe paznokcie, różowa szminka na ustach, różowa bluzeczka i różowy cień na powiekach. Nie lubię tej “kategorii różu”, nie przepadam za tą kategorią ludzi. Szczególnie, gdy ich wygląd jest adekwatny do sposobu ich działania.
Pierwsze spięcie między nami pojawia się w momencie ustalania pomysłu do zrealizowania. Jej zdanie kontra moje. Wygrywam, ale tylko dlatego, że naświetlam pomysł doktor prowadzącej te zajęcia, więc nie ma już możliwości zmiany. “Różkowi” nie dałoby się tego wyjaśnić – nie słuchała co do niej mówię. Przekrzykiwała moje uwagi sk
upiając się na banalnym pomyśle z pierwszej strony podręcznika.
Drugi konflikt – kto co zorganizuje: ja tworzę opis przebiegu całego eksperymentu, ona wyszukuje zdjęcia w necie i spisuje z książki dodatkowe ciekawostki. Na tym etapie dosięgają mnie jednak jej uwagi: “Kotek – pospieszmy się, bo później ja nie będę miała czasu!; Hej, leniuszku, w ogóle nie ma z tobą kontaktu! ; Hej! Co ty robisz? Ciągle ciebie nie ma!!” Zaczynam w końcu warczeć i robię się złośliwa. Dobrze, że nie mam jej pod ręką i tego nie doświadcza, bo nasza współpraca
szybko by się urwała... Zostawiam jednak inne przedmioty, inne zajęcia, i w końcu odwalam swoją działkę. Rezultat wysyłam jej mailem. Dzień później dowiaduję się, że wprowadziła poprawki i da wszystko tatusiowi do wydrukowania... Przez okrągły tydzień “wszystko się drukuje” - bynajmniej tak to sobie wyobrażam. W końcu skoro ona nie daje znaku, że coś jest nie tak, to na pewno jest w porządku. Nie widząc konieczności, nie nawiązuję z nią kontaktu. Wszystko pozostawiam w jej rękach... Naiwnie! W poniedziałek, o 8-ej rano, dowiaduję się, że jednak tatusiowi nie udało się wydrukować! Na dwie godziny przed deadlinem zostajemy więc bez pracy! Zaczynam ją kląć [nie w oczy – nasze kontakty przez gg to duży plus!]. Umywam od wszystkiego ręce i oświadczam, zgodnie z prawdą, że nie mam tuszu w drukarce, więc przez te dwadzieścia minut, które mi zostały do wyjścia z domu, nie jestem w stanie zrobić nic...
Oto moja umiejętność współpracowania! Oto moja zdolność do działania z ludźmi i osiągania zamierzonych celów. Najchętniej olałabym jakąkolwiek kooperację i pozostała outsiderem. Nie znoszę nierzetelności, a niestety z coraz większą rzeszą takich osób przyjdzie mi pracować – takie wymogi rynku – i w końcu taki zawód! Adaptacja konieczna, albo: “dziękujemy pani za współpr
acę!”.
Ale ja jestem niereformowalna ... z resztą: w tej dziedzinie niespecjalnie mam na to ochotę... Kręcę sobie bat na własny tyłek i już zaczynam słyszeć jego świst.