Najnowsze wpisy, strona 26


Bez tytułu
Autor: solei
02 lutego 2004, 23:02

Sesja za mną. Chwilowa radość, błogość. Pięty na biurku a dłonie za głową. Gwiżdżę na wszelkie obowiązki. I rano wstaję już nieco później. I później kładę się spać. I na gg posiedzę i gazety zza fotela powyciągam i przy śniadanku z rodziną pogadam i z koleżankami na spotkania się poumawiam ... ba – nawet do biblioteki pojadę i książkę “relaksacyjną” sobie wypożyczę ... Tak zrobię. Przez pierwszy dzień. Bo drugiego uświadomię sobie, że przecież mam tylko tydzień ferii a powinnam : książki od angielskiego odkurzyć, bo do egzaminu już niewiele zostało, zabrać się za materiały do pracy magisterskiej, bo w tym względzie przygotowania moje znajdują się na poziomie zero i promotor krzywo patrzy, przeczytać kilka zaległych materiałów do trwających rok przedmiotów, bo w tym semestrze urwanie głowy mnie czeka ... i tak w ogóle to terminy wiszą mi nad głową jak miecz.. czyjś tam, i relaks należy mi się jak praca pracoholikowi. Jednym słowem – na bimbanie nie mam błogosławieństwa ...

I tak oto mija uciecha z pozdawanych egzaminów. Poczucie powietrza w płucach i bezstresu w głowie bezpowrotnie znika i nawet udaje, że nigdy się nie pojawiło ... Gdzieś tam czai się zmora powinności, uderza centralnie w poczucie bezpańskości i wskazuje kierunki pilnego działania. Za jednym osiągniętym celem pojawia się następny – jak na pustyni, gdzie za jedną wydmą wyrasta następna a oaza jakimś trafem fatamorganą się okazuje. Wciąż od nowa i wciąż na nowo ...

Ale jeszcze dziś wsadzę nos w książkę – ot tak, tylko dla przyjemności – i jeszcze dziś pośpię nieco dłużej, bez nastawiania telewizora do pobudki,  i jeszcze dziś pobiegam jak bezpański pies po ulicach, bez poczucia winy, że : przecież z domu wychodzi się tylko po to, by coś załatwić,  i jeszcze tylko dziś pozwolę sobie, by w ogóle zapomnieć, że ciągle coś trzeba – bo trzeba by było trzeba ... Dziś i może jutro ...

A podobno największym sukcesem jest umieć się z sukcesów cieszyć. Choćby nieco dłużej niż tylko jeden dzień ...

Bez tytułu
Autor: solei
31 stycznia 2004, 00:45

Życie dla innej osoby. Całkowite oddanie się. Jakie są koszta takiego zatracenia się w innym człowieku? Jakie jest życie kobiety, która rzuca studia, by poświęcić się mężowi i dzieciom? Jak wygląda jej dalsze życie? Czy jest tak, że teraz czuje się spełniona, ale poczucie to maleje z każdą chwilą mijającego czasu? Co zrobi, gdy dzieci dorosną, odejdą z domu, a ona nie będzie miała co ze sobą zrobić? Jak wtedy ma żyć dalej, jak się odnajdywać w codzienności wypełnionej pustką? Ile można dawać z siebie zapominając o braniu?...

Patrzę na moją babcię. Spracowaną. Z opuszczonymi bezradnie rękami. Dawała całe życie, a teraz już nie wie co może dać jeszcze. Pustka.

Patrzę na moją matkę i widzę przed nią takie samo niespełnienie. Teraz - całkowite oddanie się rodzinie. Dla siebie nie ma nawet czasu wolnego ... a może ma, tylko nie umie już go dla siebie przeznaczyć. Wszystko dla innych. Dla syna – bo przecież 25-cio latek to takie jeszcze dziecko, któremu trzeba kanapki do pracy zrobić, koszulę uprasować, czy nową kupić, o kluczach przypomnieć, bo na pewno zapomni ... I co jakiś czas pojawiają się żale, przytyczki i swoisty rewanż jest oczekiwany – “bo przecież tyle dla ciebie robię, więc doceń to i zrób teraz coś dla mnie!” A przecież on się nie pojawi, bynajmniej nie w formie jakiej ona oczekuje ...

Gdzieś się zatraca własna osoba, gdy celem życia jest życie dla innych. Bo tak, wbrew pozorom, jest chyba najłatwiej – łatwiej czuć, że jest się potrzebnym komuś, niż żyć dla siebie samego ... A gdy nagle tego kogoś zabraknie ...

Szkoda, że list nie trafi do adresata.

Bez tytułu
Autor: solei
25 stycznia 2004, 22:38

Nienawidzę przymusu. Nawet najmniejszego. Robić coś dla zasady, bo trzeba, bo wypada, bo każą. Chcę nic nie musieć! : chcę się budzić, dopiero gdy jestem wyspana, tupać, gdy jestem zła, śmiać się głośno, gdy jest mi wesoło, robić wszystko co mi przyjdzie na myśl, gdy tylko tego zapragnę... Czytać, gdy mam na to ochotę – a nie wtedy, kiedy zbliża się egzamin. Gdyby ten materiał z psychologii trafił w me ręce w czasie wakacji, pochłonąłby mnie bez reszty. Teraz, gdy za cztery dni będę z niego przepytywana, wzbudza niechęć i uprzedzenie. Odwrotny skutek. Spróbuj mnie więc do czegoś zmuszać a zaprę się jak osioł ... Ile można byłoby osiągnąć, gdyby nie bat nad głową, lub gdyby można było utrzymać w sobie motywację wewnętrzną, mimo zewnętrznych nakazów ...

Chcę nic nie musieć! – pomyślałam bezwiednie, a następnie powędrowałam do kuchni i wyciszyłam moje "dziecko id" solidną porcją czekolady z orzechami. Następnie wróciłam do notatek z psychologii i, już nawet nie wzdychając głośno, dostosowałam się grzecznie do roli dorosłego, więźnia racjonalności. Bez buntu, bez złości, jedynie z rezygnacją ... I irytacją, że oto kolejny raz rozkapryszone dziecko upomina się o swoje prawa w najmniej odpowiednim momencie – nie bacząc na “powagę” sytuacji.

Żeby tak można było je wychować ...

Bez tytułu
Autor: solei
22 stycznia 2004, 22:52

Kąpiel. Zwyczajna. Długa, ciepła, ale bez piany. Czysta, parująca woda. Ciało różowieje i rozluźnia się. Tak samo umysł... Tak zawsze jest. Mogę siedzieć długo, pół godziny, skulona i patrzeć na zanurzone stopy. I czuć to przyjemne ciepło. I myśleć. Za pęczniejącym ciałem podąża umysł. Ukrwienie mózgu się zwiększa, więc pewnie dlatego myśli się kotłują.. Nie są to dobre myśli. Mam wrażenie, że nagość ciała odkrywa duszę. Tu nie ma tej na co dzień pełnionej roli, nie ma pozy ani maski. Nagość to nagość w każdym wydaniu. A za tym odkryciem wypełzają lęki. Takie jakieś nieuświadamiane w ciągu dnia. Takie jakieś zrzucone w niepamięć i udające nieobecność... Ciepło i ciemność : dwoje sprzymierzeńców wywołujących wilka z lasu. Przywołują poczucie bezpieczeństwa, czy może groźną pierwotność ?

Wybaczam maskom. Tym mechanizmom obronnym przywdziewanym razem z ubraniem i rolą społeczną. Tym minom, które w końcu zlewają się z naszą twarzą i czasami tylko powodują zastanowienie : ja teraz jestem, czy wtedy byłam ja?  Wybaczam, bo chronią przed zwariowaniem, przed nagością i lękiem...

Wyskakuję z wanny. Szybko. Do chłodu, który przywróci trzeźwość umysłu.

Miałam obejrzeć program dający odpowiedź na pytanie : dlaczego ludzie siadając za kierownicą nabierają takiej pewności siebie, wchodzą w rolę kierowcy i tracą kulturę osobistą. Zapomniałam. Ech, u licha...

Bez tytułu
Autor: solei
19 stycznia 2004, 22:12

Etapy uczenia się: 1. Nieświadoma niekompetencja (brak kontroli) – następuje przebudzenie – 2. Świadoma niekompetencja (początek kontroli) – praca na rzecz zmiany – 3. Świadoma kompetencja (pełna kontrola) – uzyskiwanie pewności siebie – 4. Nieświadoma kompetencja (bez potrzeby kontroli) .....

Wydreptany sumiennie każdy z tych stopni. Pierwszy: Istna błogość. Różowe kokardy, lizak na patyku i spokojny sen. Drugi: Klasówki, wywiadówki i niechęć do fizyki. Trzeci: Myśli, ogarnięcia i pewność znajomości rzeczy. Zadowolenie. Czwarty: Krytycyzm , zdziwienie, zniechęcenie, porażka.. Poszłam tą drogą w przekonaniu, że zmierzam ku uspokojeniu w zrozumieniu świata. Dopiero później pojęłam, że wiedza obciąża. To nie ulga od niezrozumienia i frustracji. To kaganiec zamykający głodne spokoju i radości paszcze. Świadomość przydusza jak kamień u szyi. Przygarbia i sprowadza do poziomu, gdy można już tylko powiedzieć: “marna bestia ze mnie i nędzne me otoczenie”.

“Rozumienie jest balastem w życiu. Lepiej jest nic nie wiedzieć.” – usłyszałam kiedyś i nie uwierzyłam. Teraz się zastanawiam – jakie procesy są odwracalne?

Czasami łatwiej jest nie wiedzieć, złościć się i twierdzić, że przecież znamy idealne wyjście. Krzyczeć wtedy głośno : “Ech wy chamy, nic nie robicie, zwalić was ze stołka trzeba!”. I pozłościć się, potupać – mieć na kogo. Gorzej, gdy tkwi w głębi ta świadomość, że już nic lepiej być nie może. I przy tylu istniejących rozwiązaniach, które wciąż okazują się nietrafne, czuć, że chyba nie warto szukać i dążyć do ...... bo nie jest on osiągalny ....

Czasami chciałabym się szczerzyć i podrygiwać, słysząc: “ Majteczki w kropeczki, ło ho, ho, ho..”.

PS. sesja powoduje chorobę morską i emocjonalne zwichrowanie ;-)