Który dziś dzień tygodnia? Bo aż trudno mi uwierzyć.
Który dzień miesiąca? Bo straciłam już rachubę.
Uświadamiam sobie dzień, miesiąc i jęczę. A od kiedy jest już teraz?...
Nie powiem, że czas za szybko biegnie, bo przecież zawsze w jednym tempie. To ja ślepnę. Wczoraj była sobota i dziś jest sobota – gdzie się podziała reszta tygodnia? Niedługo poczuję się jak Alicja w Krainie Czarów i zacznę podejrzewać, że naukowcy dobrali się w końcu do pętli czasu.
Za dużo przeskoków przez tak niepodobne do siebie dni. A powinno być odwrotnie? Bo może to bliźniacze dni osłabiają czujność na mijające życie? ... Cóż no, u mnie jest odwrotnie. Kiedy pracowałam osiem godzin: poniedziałek – piątek, kiedy codziennie odbywały się te same rytuały, tydzień się dłużył. Często pojawiało się pytanie: “zaraz, zaraz – a co to my dzisiaj mamy? Wtorek? Dopiero?!...” Dotarcie do środy było wyczynem, a dotarcie do piątku godne nagrody w weekend. Dłużył się miesiąc, kiedy czekało się na wypłatę.
Teraz każdy dzień zaczyna się inaczej, o różnych porach wstaję; codziennie inny przebieg zajęć, inne książki po południu wypożyczane i irytujące swą nieskończonością. Ciągle świadomość, że coś na jutro trzeba – wiecznie coś nowego. A nie tylko na jutro bo i na popojutrze i na za tydzień i na za mi
esiąc i semestr i rok... i coś, coś, coś! A od takiego myślenia, tylko krok do zgubienia chwili tej, która teraz trwa, która mija i pozostawia kaca niewykorzystania.
A co to znaczy wykorzystać chwilę? Co lepiej: pójść na piwo czy przeczytać książkę? Zabawić się z mężem czy z kochankiem? Pojechać nad morze czy na kurs samoobrony? Zrobić coś dla “siebie teraz” czy dla “siebie w przyszłości”?... Bezproduktywność czasu potrafi się z czasem przypomnieć frustracją.
Kiedyś obiło mi się o uszy stwierdzenie : “jutro nie istnieje – jest tylko dziś”.
No to skupię się na dziś. Skupię się na teraz : Teraz to cholera trzeba przeczytać o dysonansie bo termin trzymania książki mija; i dziś trzeba na pocztę skoczyć, bo awizo zostawiono; i dziś trzeba się w końcu po zakupy wybrać, bo zbyt wielu rzeczy brakuje ...
A może lepiej: dziś umówię się na wieczór ze znajomymi? - Praktykowałam. I tego też nie poczułam. W poniedziałek zapytałam : “A to już nowy tydzień się rozpoczął? A gdzie u licha podział się weekend?...
Za dużo myślę. To lepiej już nie myślę. Jest jak jest... Bo w sumie co? Mam jeszcze z czasem walczyć? Nie, umywam ręce od abstrakcji. To w końcu bezproduktywność...
PS. A to wszystko u góry zaczęło sobie w końcu zaprzeczać. Cóż – nie ma wyjścia. Pętla.
[i jeszcze informacja dla wtajemniczonych: bo my z Kontim nadajemy na podobnych falach ;-)]