Najnowsze wpisy, strona 13


Bez tytułu


Autor: solei
14 stycznia 2005, 22:48

W październiku Harley napisała mi w komentarzach: „A nie myślałaś o zniewoleniu przez żądania, pragnienia, potrzeby?” w odpowiedzi na moje poczucie bycia zniewoloną przez mą własną wyrozumiałość wobec nie respektowania moich potrzeb.

Dziś mogłabym napisać odwrotnie, a właściwie potwierdzić tylko tamten komentarz. Już nie chcę żądać, skoro on nie umie pewnych rzeczy dla mnie zrobić, już nie mam ochoty pragnąć zmiany, której on w sobie pewnie nigdy nie zdoła dokonać, już staram się nie odczuwać, a przynajmniej udaję, że nie czuję, tego, czego od niego tak często potrzebuję.

Pewne rzeczy są niezmienne. Decydując się na bycie z nim, podjęłam decyzję przyjęcia go takim, jakim jest. Trwając przy nim, z każdym dniem tę decyzję odnawiam. I mogę żądać, sobie, mogę sobie pragnąć kokosów, ale nie urwą się one z jabłoni. I zdając sobie z tego sprawę – widząc, że ani krzyki ani płacze niczego zmienić już nie mogą, mogę zmienić jedynie siebie. Mogę zrezygnować z tych elementów, które stoją ostrzami zwrócone w naszą stronę.

Odczułam ulgę. Do tej pory napięcie powodowały wszystkie te sytuacje, kiedy patrzyłam uważnie i z obawą, czy aby w końcu się zmienił, czy dotrzyma danej mi obietnicy.

A teraz już nie patrzę, nie czekam, nie oczekuję. Po prostu – jest jak jest. Przyjmuję sytuację jakby nieco z boku, z dystansem, niemalże jakby czasami nie dotyczyła mnie.

... I nieco więcej z siebie zachowuję już tylko dla siebie.

Tylko jedno mnie martwi. Odczułam chłód. Niemalże wicher, który śmiga między nami w tę i z powrotem, z coraz większym impetem…

A może to tylko moje błędne odczucie – smagnięcie na rozgrzanym ciele. Może to tylko ożywczy przeciąg. Taki, który pojawia się w wyniku nagle otwartego wiosną okna. Taki, który przynosi świeże powietrze do dusznego, przegrzanego kaloryferami po zimie pokoju. I nie mrozi, tylko pozwala złapać oddech – głęboki, głęboki, głęboki oddech – pozwolenie na nie bycie zniewolonym przez żądania.

 

 

Bez tytułu


Autor: solei
03 stycznia 2005, 18:54

Cykle od do, do od – w nich czekanie z nadzieją.

Przyznam szczerze, że czekanie na święta – jeśli nawet niezbyt wyjątkowo się zapowiadające, to jednak stanowiące odskocznię od codzienności i motyw do odmiennego  zagospodarowania czasu – czekanie na sylwestrową zabawę, jeśli nawet  nie zapowiadającą się szampańsko to jednak stanowiącą formę niecodziennego wydarzenia, do którego choćby wyjątkowy makijaż wypadałoby zrobić – te okresy czekania na coś, są niemalże formą tlenu dla mego znudzonego i zdegustowanego Ja.

I za każdym razem, kiedy uświadamiam sobie, że to, na co czekałam, macha mi już ręką w pożegnalnym geście, odczuwam tak głębokie zniechęcenie i wyzucie z wszelkiej energii, że …

 

Ale, że to pierwsza notka w tym – jakże przełomowym dla mnie – roku, rzucę nieco bardziej optymistyczny akcent: „Nie jest najgorzej, bo aktualnie czekam na tę chwilę, kiedy wyciągnę się w mym wygodnym łóżku i czytając literaturę piękną i przyjemną (w kontraście do tej obowiązkowej ) zeżrę sobie batonika czekoladowego i popiję go gorącą herbatką – albo jeszcze lepiej: gorącą czekoladą. Najsłodsze w tym jest jednak to, że wcale mnie nie zemdli !”…

 

Czekanie od do, na.

Na pierwszym planie w mej świadomości uporczywie tkwi myśl, że aktualnie to przede mną jedynie sesja … i nie jest istotne, że wyjątkowo lekka. To jest nieważne, bo ważne jest jedynie to, że w ogóle jest, i że przeszkodzi mi w uprawianiu mego ukochanego nudzącego lenistwa. Sesja, pisanie pracy zaliczeniowej i pracy mgr .

Nie jest wesoło tylko wręcz przeciwnie. Wręcz przeciwnie do kwadratu…

 

Czy jaka pierwsza notka, taki cały rok ?

No to jeszcze dodam, że w pierwszą posylwestrową noc śniłam o chorobach i wypadkach osób mi najbliższych... I co z takich wróżb wynika?

 

ż. I tym optymistycznym akcentem…

Witam w kolejnym roku! J

 

Bez tytułu


Autor: solei
27 grudnia 2004, 14:22

W tym świątecznym względzie był to bezrefleksyjny czas.

W innym względzie jak najbardziej.

Słaba jestem, niepewna, chwiejna, niezrównoważona. W wigilię i pierwszy dzień zdiagnozowałam u siebie spory ubytek w  self-confidence. I to jak prosto!: przez zwykłą pomyłkę, niedomówienie bądź niedosłyszenie…

Wigilijna noc nie była spędzona na pasterce (zresztą zgodnie z moim corocznym obyczajem), tylko w wyrze z paczką chusteczek przy oczach i bezsennością przy boku do czwartej nad ranem. Pierwszy dzień świąt był wyciem osamotnienia, zrezygnowania, depresji. Oczywiście do czasu nagłego wyjaśnienia sprawy. Wtedy wszelkie troski jak ręką odjął…

 

Jeśli tak to ma być, jeśli podmuch wystarczy bym traciła równowagę, to ja odpadam w przedbiegach drodzy państwo – dyskwalifikacja na samym starcie.

 

Chyba drinka mi trzeba.

Bez tytułu


Autor: solei
24 grudnia 2004, 13:43

W domu unosi się zapach pomarańczy, kapusty i surowej ryby. Sałatka warzywna gotowa – zżera się w salaterkach, tuńczyk staje w kolejce do zanurzenia się  w majonezie, kukurydzy, groszku i ananasie, ryba po grecku nęci aromatem. Odkurzacz zziajany ledwo łapie oddech,  zużyte ścierki do kurzu wylądowały na kaloryferze, komórka przegrzana od nawału smsów, elektroniczna poczta zawalona, a w tradycyjnej skrzynce pocztowej jedna kartka świąteczna (od razu znalazła się na honorowym miejscu biurka!), telefon dzwoni co średnio 10 minut.

W środę pubowa „wigilia” ze znajomymi, wczoraj wymiana prezentami z P. a po 20-tej pięć tysięcy telefonów do rodziny.

Dzisiaj wigilia u babci. Od rana bieganie: po resztki zakupów, po mieszkaniu ze środkami czystości, po parujących garach.  

Jednym słowem: tradycyjne świąteczne urwanie głowy.

Gdzie w tym wszystkim miejsce dla mnie?

...[blank]...

 

Wesołych świąt!

 

Bez tytułu


Autor: solei
19 grudnia 2004, 21:11

Gdyby ktoś potrzebował uosobić pesymizm, śmiało mnie za przykład podać może.

Jestem pesymistką, wiem o tym. Choć mimo to usilnie staram się, by moje pismo nie zjeżdżało w dół.

 

Dręczą mnie te czarne strony. Czepiają się w koszmarach sennych. Nie pozawalają usnąć.

 

Czasami źle o – nas – myślę. Zdaje mi się, że to, co nas różni, stanowi przeszkodę nie do przeskoczenia, nie do ominięcia, nie do zapomnienia. I zastanawiam się coraz częściej dlaczego go kocham?  Jak to jest, że godzę się na to wszystko, na co w „normalnych warunkach” nigdy nie wyraziłabym zgody? Kiedy te „normalne warunki” w końcu dojdą do głosu; kiedy powiem sobie dość?

 

I te wątpliwości nachodzą mnie, niczym duchy stary zamek, i podsycają zniechęcenie. A później przychodzi poranek, gdy dostaję smsa, na którego końcu tkwi roztkliwiające „kocham cię”; przychodzi popołudnie kiedy tuli się do mnie w taki sposób, jak dziecko, że czuję w sobie łkanie; przychodzą wieczory, gdy jestem gotowa być z nim „tak totalnie do końca i jeszcze dłużej”- na zawsze.

Może ja przesadzam? Może źle go oceniam? Może to tak właśnie musi być? Może to ja popełniam błędy, czepiam się, jestem przewrażliwiona, za dużo filozofuję, albo romansów się naoglądałam….

 

A czasami po prostu myślę, że nie jestem winna ja i nie jest winny on. My po prostu do siebie nie pasujemy.

A ta miłość między nami – Ona jest chyba po to, by doświadczyć – Także jeszcze większego cierpienia, gdy przyjdzie się kiedyś rozstać.

 

A może jest całkiem dobrze. Może jest między nami lepiej, niż między wieloma innymi, uważającymi się za szczęśliwe parami.

Może to ten mój pesymizm wyłazi we wszelkiej myśli i słowie, mimo, że usilnie staram się, by moje pismo nie zjeżdżało w dół.

 

PS. Zdjęcie pomniejszone! Mam nadzieję, że ładuje się teraz bez problemu.