Archiwum 06 marca 2004


Bez tytułu
Autor: solei
06 marca 2004, 12:40

Który dziś dzień tygodnia? Bo aż trudno mi uwierzyć.

Który dzień miesiąca? Bo straciłam już rachubę.

Uświadamiam sobie dzień, miesiąc i jęczę. A od kiedy jest już teraz?...

Nie powiem, że czas za szybko biegnie, bo przecież zawsze w jednym tempie. To ja ślepnę. Wczoraj była sobota i dziś jest sobota – gdzie się podziała reszta tygodnia? Niedługo poczuję się jak Alicja w Krainie Czarów i zacznę podejrzewać, że naukowcy dobrali się w końcu do pętli czasu.

Za dużo przeskoków przez tak niepodobne do siebie dni. A powinno być odwrotnie? Bo może to bliźniacze dni osłabiają czujność na mijające życie? ...  Cóż no, u mnie jest odwrotnie. Kiedy pracowałam osiem godzin: poniedziałek – piątek, kiedy codziennie odbywały się te same rytuały, tydzień się dłużył. Często pojawiało się pytanie: “zaraz, zaraz – a co to my dzisiaj mamy? Wtorek? Dopiero?!...” Dotarcie do środy było wyczynem, a dotarcie do piątku godne nagrody w weekend. Dłużył się miesiąc, kiedy czekało się na wypłatę.

Teraz każdy dzień zaczyna się inaczej, o różnych porach wstaję; codziennie inny przebieg zajęć, inne książki po południu wypożyczane i irytujące swą nieskończonością. Ciągle świadomość, że coś na jutro trzeba – wiecznie coś nowego. A  nie tylko na jutro bo i na popojutrze i na za tydzień i na za miesiąc i semestr i rok... i coś, coś, coś! A od takiego myślenia, tylko krok do zgubienia chwili tej, która  teraz trwa, która mija i pozostawia kaca niewykorzystania.

A co to znaczy wykorzystać chwilę? Co lepiej: pójść na piwo czy przeczytać książkę? Zabawić się z mężem czy z kochankiem? Pojechać nad morze czy na kurs samoobrony? Zrobić coś dla “siebie teraz” czy dla “siebie w przyszłości”?... Bezproduktywność czasu potrafi się z czasem przypomnieć frustracją.

Kiedyś obiło mi się o uszy stwierdzenie : “jutro nie istnieje – jest tylko dziś”.

No to skupię się na dziś. Skupię się na teraz : Teraz to cholera trzeba przeczytać o dysonansie bo termin trzymania książki mija; i dziś trzeba na pocztę skoczyć, bo awizo zostawiono; i dziś trzeba się w końcu po zakupy wybrać, bo zbyt wielu rzeczy brakuje ...

A może lepiej: dziś umówię się na wieczór ze znajomymi? - Praktykowałam. I tego też nie poczułam. W poniedziałek zapytałam : “A to już nowy tydzień się rozpoczął? A gdzie u licha podział się weekend?...

Za dużo myślę. To lepiej już nie myślę. Jest jak jest... Bo w sumie co? Mam jeszcze z czasem walczyć? Nie, umywam ręce od abstrakcji. To w końcu bezproduktywność...

PS. A to wszystko u góry zaczęło sobie w końcu zaprzeczać.  Cóż – nie ma wyjścia.  Pętla.

[i jeszcze informacja dla wtajemniczonych:  bo my z Kontim nadajemy na podobnych falach ;-)]