01 października 2004, 14:10
Wzdłuż kręgosłupa przechodzą mi ciarki, gdy słyszę to obleśnie wołanie - ptaków odlatujących gdzieś tam i dających sygnał do odgrzebywania ciepłych kurtek.
Fatalne uwarunkowanie. Od razu robi mnie się zimno. Nie tylko na ciele.
Może to jest najgorsze, że właśnie nie tylko na ciele.
Wcinam czekoladę. Już przytyłam prawie dwa kilo.
Na wydziale kończą się kretyńskie, pieprzone zapisy. Z tego co słyszałam ten rok poszczycić się może zaledwie dwoma omdlałymi i zabranymi przez karetkę osobami. Brawo. Zauważam postępy.
I chrzanię to. Dla mnie to już ostatnie takie wariackie jazdy. Chryste, Alleluja!
Nowe biurko. Bardzo duże, monitor w solidnym oddaleniu. Zza monitora wystaje Lampboy, nieco z tyłu lampka solna dająca czerwoną czy pomarańczową poświatę. Kubas pełen parującej herbaty. Stara Tracy Chapman w tle.
Moje ciepłe miejsce. Takie dla zdeptanej burą jesienią psychiki.
Kaloryfery zaczęły dziś grzać.
Na ustach fatalna oprycha, czoło zrobiło się podejrzanie ciepłe.
A moja miłość?… hmm… Bawi mnie mnogością doznań. Bawi mnie, bo czuję się przy niej jak dziecko – humorzaste, chimerzaste, pełne dwuznacznych emocji.
Balansuję na linie, wzloty i upadki ; a przecież nie jestem fascynatką sportów ekstremalnych.
W poniedziałek wdepnę w akademickie życie niczym w psią kupę na drodze. Smród przyprawi mnie o ból głowy.
Tyle u mnie.