09 września 2005, 16:28
Pół roku temu byłam bardziej pewna czego chcę. Wszystko wydawało się klarowne i nieskomplikowane – a złe strony to tylko zło konieczne na tym złym świecie, z którym trzeba nauczyć się żyć – ot tak, na zasadzie „przy dobrych chęciach wszystko jest do przezwyciężenia” .
Teraz narastają wątpliwości i pokazują się szczegóły, drobnostki, pierdoły, które rozcieńczają obraz całości. I w końcu myślę sobie, że wcale nie chcę żeby tak było, wcale nie chcę iść tą drogą, wolę w życiu robić coś zupełnie innego .. a w ogóle to nie chcę robić nic.
Wszystkie plany, nadzieję, założenia i jakieś absurdalnie kiczowate chęci są o dupę potłuc. Wszystko się zmienia w mgnieniu oka, odwraca, staje tyłem i pokazuje inną twarz. Totalna nieuchwytność i niestabilność.
Nawet „dziś” to jedna wielka niewiadoma… W filmie Closer, w jednej z końcowych scen, bohaterka oznajmia swojemu facetowi, że nagle (dosłownie w przeciągu 5 min) przestała go kochać – zupełnie i nieodwołalnie. Ile w tym „nagle” było z rzeczywistego nagle, a ile z zebranych wspólnych lat, licho wie. Bo nagle to się mogą oczy otworzyć, że uczucia nie ma i nie będzie, więc ot co: finito.
I mnie się nagle oczy otwierają. I kicham na te moje plany, które uskrzydlały przez długi, zbyt długi okres. Trochę taki „niekoniecznie” wydaje mi się cały ten świat… Ale to może też tylko przez chwilę.
à truizmów garść. wiem, wiem , A teraz się szykuję na urodziny.. nie moje rzecz jasna, choć moje też były całkiem niedawno – ćwierćwiecze mi stuknęło, więc stąd może taki „refleksyjny” (o dupę potłuc) czas.
PS. Nie mam prezentu...