04 listopada 2004, 18:12
Płakałam opowiadając Ci to w słuchawkę. Płakałam żądając dla siebie równości.
I w końcu tę równość uzyskałam. Wywalczyłam ją sobie, wyprosiłam, wybłagałam. Padło znaczenie stwierdzenia: „Masz o co prosisz! Proszę bardzo”.
Wyciągnęłam rękę. Przyjęłam.
I nie wiedziałam co dalej z tym zrobić.
Bo to nie jest tylko tak, że to ktoś tkwi w szablonie zachowań, od których uwolnić się nie umie, czy nie chce.
Tkwię w szablonach także ja.
Skoro „My - Jesteśmy” to znaczy, że te schematy muszą się jakoś uzupełniać, muszą być spolaryzowane, by mogły się nawzajem przyciągać.
Próbując więc łamać jego schemat, przeciwstawiam się także swojemu…
Nie płakałam z bezsilności w zwalczaniu jego demona.
Płakałam widząc, jak bardzo nie umiem uwolnić się od tego mojego – widząc, że udawanie, że go nie ma, wcale nie sprawia, że on znika.
...
Patrzyłam na to co się działo wokół mnie od wczesnego dzieciństwa. Chłonęłam wzorce zachowań, rylcem zapisywałam je w pamięci. I mimo rodzącej się z wiekiem niechęci wobec nich, mimo coraz jaskrawszego ich potępienia, budowałam sobie z nich system drogowskazów, mapę na życie…
O czym mówił Kant? Że wolność to możliwość kierowania się rozumem i nie poddawania się determinizmowi?
Poczułam się niewolnikiem własnego uwarunkowania.
Zastanawiam się przed czym ja tak naprawdę uciekam? Bo wychodzi na to, że przed samą sobą. Rozum ucieka przed tym co zdeterminowane.
No - ale- , no przecież nie można uciec od siebie!
Nie to, co jest zewnętrzne względem człowieka potrafi go zniszczyć. Największym wrogiem bywa człowiek sam wobec siebie.