Archiwum 26 czerwca 2004


Bez tytułu
Autor: solei
26 czerwca 2004, 14:23

Moje dni nabrały rozpędu. Sesyjny marazm to już dawno i nieprawda – zdążyłam zapomnieć, że jakikolwiek stres miał miejsce – a to zaledwie tydzień minął.
Każdy dzień nafaszerowany jest jakimś “rozbieganiem”. Jak nie zakupy, to spotkanie ze znajomymi; jak
nie zawożenie indeksu, to sesja fotograficzna Tusiowej siostry (... a o tym później); jak nie kameralne spotkanie w małym gronie, to szalona zabawa w klubo-dyskotece; jak nie wymiana uśmiechów z facetami wirującymi rytmicznie w tańcu, to zatrzymywanie mnie i przytulanie przez Pawła - raz z szeptem: “zechcesz mi towarzyszyć na tym weselu?” (i jego policzek na moim i jego ręka ściskająca mnie w pasie...); jak nie wizyta u rodziny, to wyjazd kogoś bliskiego a dwa dni później odprowadzanie kogoś na pekaes; jak nie propozycja wyjazdu na Mazury, to nad morze – i omawianie szczegółów, debaty, przekomarzania się: argumenty odmowy; jak nie wizyta u lekarza, to realizowanie babcinych recept; jak nie gotowanie obiadu bratu, to sprzątanie po nim, gdy raczy sam sobie coś upichcić; jak nie wycieczki rowerowe to “wycieczki rodzinne”...itd., itd., itd.,....
Dużo się tego nazbierało. Męcząco przedstawiał się każdy miniony dzień... W czasie sesji marzyłam, by w końcu móc pospać tak solidnie dłużej i by móc poczytać coś, z czego nie będę
w ciągu najbliższych dni odpytywana. Choć w pierwszych dniach po ostatnim egzaminie, nie wiedziałam za co się zabrać, zaczynałam się nudzić, szukałam zajęcia – mogłam czytać, bo wypełnione były tylko wieczory – to jednak były to zaledwie trzy dni.
Teraz, jak
na złość, śpię wyjątkowo krótko: mimo nocnych zabaw, rano trzeba wcześnie wstać, bo już plany na dzień, spiętrzone, realizacji oczekują. O książce, ba, gazecie nie ma mowy: całe dnie spędzane gdzieś tam, w biegu, na tzw. świeżym powietrzu: w autobusie, na przystanku, wzdłuż ulicy – z zegarkiem w ręku...
Przyznaję – nawet mi się to wszystko podoba. Czuję, że żyję. Dni upływają z zawrotną prędkością, a ja nie mam chwili “dla siebie” - dynamika dnia jest nakręcana przez zewnętrzne ciągi zdarzeń.. Ale niech będzie – gdy zewnętrzny "ster" kieruje, wewnętrzny może przysnąć.

I miałam jeszcze wspomnieć o tej sesji zdjęciowej:
Studentka fotografiki wykonuje swoją pracę dyplomową. Pozowałyśmy jej z Tusią, choć kosztowało nas to spędzenie całego popołudnia w star
ej - komunistycznej, brudnej, opuszczonej hali fabrycznej. Hala owa, poprzez powybijane szyby, okopcone, sypiące się ściany, zwisające liny, składy metalowych prętów, szyn i zwały żwiru węglo-podobnego, przypomina miejsce zbrodni, kaźni, czy przynajmniej planu zdjęciowego do horroru albo kryminału. Ale dla fotografa to miejsce pełne wymownych półcieni, zakamarków, promieni słońca wpadających pokątnie przez pozostałości szyb i osiadających na zwęglonych, kikutowatych balach i osmolonych, ceglastych ścianach. W tym urokliwym świetle tańczył kurz i unosił się pył spod naszych przytupujących stóp – miałyśmy wykonywać różne pozy, ruchy, obroty, by obraz był rozmazany a na zdjęciu pozostały jedynie nasze “duchy”...

Tę notkę urywam wpół zdania :-)