24 listopada 2003, 15:25
Piękna jest teoria mówiąca, że kobieta i mężczyzna różnią się, by w połączeniu stworzyć całość; że jako jednostki mają cechy nawzajem się wykluczające a uzupełniające się w związku. Dążą więc do siebie, przyciągają się, bo życie w pojedynkę jest niepełne.
Piękna jest ta teoria, bo pozwala wierzyć, że świat urządzony jest bardzo sensownie. Każdy element ma swoje miejsce, rolę, więc można działać doskonale jak trybiki w szwajcarskim zegarku – bez wahania, bez niepewności, bez myślenia byle zgodnie z przeznaczoną odgórnie rolą.
Ładna ta teoria, tylko szkoda, że nie sprawdza się w praktyce. Cóż nam po tych wspaniałych różnicach skoro nie potrafimy się przez nie porozumieć? Odmienny sposób myślenia i spojrzenie na świat często uniemożliwia nam to doskonałe połączenie. Z hukiem rozpadają się związki...
Słyszy się często twierdzenie o przyciąganiu się przeciwności, podpierane banalnym przykładem biegunów magnesu. Wynika z niego, że im mniej wspólnego mamy ze sobą tym bardziej udany związek powinniśmy stworzyć. I o ile mogę się z tym zgodzić w zakresie różnic czysto fizycznych, to mało wiarygodne stwierdzenie to wydaje się , gdy rozpatrujemy je pod względem cech psychicznych. Sięgam więc po “Psychologię społeczną” Aronsona, w której czytam: “Na przekór ludowemu por
zekadłu, że ‘przeciwieństwa się przyciągają’ najbardziej podobają nam się osoby, które są do nas podobne”...Potwierdzając nieświadomie te słowa, szukamy sobie partnera, który – tak jak my będzie lubił kino; tak jak my – nie będzie jeździł na rolkach; tak jak my będzie słuchał Chopina i podobnie do nas będzie lubił placki kartoflane! Szukamy takiego osobnika przez lata. Przebieramy w kandydatach niczym w ulęgałkach , aż w końcu trafiamy niemalże na ideał ! Szybciutko tworzymy związek – gorące uczucie, wielki róż przed oczami, erupcje adrenaliny przy każdym spotkaniu... do czasu – oczywiście – gdy pojawią się pierwsze zgrzyty, drzazgi i drapnięcia.
Bo pojawić się muszą. Nie uda się ich ominąć. Wszelkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że do tego dojdzie. T
o tylko kwestia czasu. Nie ma idealnej pary – idealnego połączenia. Pod tą maską perfekcyjnego podobieństwa kryje się kobieta “A” i mężczyzna “Z”. I stojąc sobie po dwóch krańcach alfabetu, próbują pokonać wszystkie dzielące ich bariery by scalić się w jedność. Dążą do siebie , ścierają się z przeciwnościami, ale jakoś nie udaje im się nigdy przeszeregować liter alfabetu. “A” pozostaje “A” ; “ Z” nadal okazuje się “Z”.Zbyt wiele jest uwarunkowanych genetycznie różnic byśmy mogli stać się idealnie podobni, stworzyć idealny związek i w idealnej harmonii żyć do końca naszych idealnych dni! Zaglądam do książki “Płeć mózgu” (A. Moir i D. Jessela) i czytam w niej: “Mężczyźni chcą seksu, kobiety chcą związków między ludźmi. [...] Ona szczerze chce, aby on wyraził swoje uczucia i myśli [...] on chciałby, aby ona dała mu święty spokój”. W każdej sytuacji napotkać możemy piętrzące się bariery różnic, które krok po kroku, malutkimi smagnięciami zabijają doskonałość związku...
Moja przyjaciółka w przeciągu kilku dni skreśliła wieloletni związek, znajoma szykuje się do rozwodu z mężem a koleżanka ma w tym roku już trzeciego partnera... [niestety – w wyżej wymienionej książce podano, że : “kobiety zrywają związki uczuciowe częściej niż mężczyźni. (...) Poszukując miłości, potrafią one zarazem ocenić szanse na sukces lub przegraną kolejnego związku. (...) Kobiety skłonne są zachowywać się w sprawach serca bardziej pragmatycznie, niż mężczyźni.” ] ...
Szybko podejmowane są uczuciowe decyzje i szybko kwitowane długoletnie relacje. Po jednym zdecydowanym słowie, po jednym zdecydowanym machnięciu długopisem pozostaje pustka. W miejscu, gdzie istniało “my” teraz jest już tylko “on” , “ona” a pomiędzy – wrogie oskarżenia...
Patrzę na moich rodziców. Mimo, że nie byli idealnym małżeństwem, udało im się przeżyć 25 wspólnych lat. Kiedy analizuję ich charaktery, nie dostrzegam żadnej spójności, żadnych wspólnych pasji ani zainteresowań. Stanowią przykład połączenia całkowitych skrajności. I ile burz z tego wynikło, ile łez się przelało, to pamiętają tylko ich serca, pełne urazy, i może jeszcze ja ... Nadal jednak trwają przy sobie i , kto wie, może te pożary w ich małżeństwie podsyciły miłość tlącą się w nich od dnia ślubu (zgodnie z twierdzeniem, że najgorsza w związku jest obojętność wobec partnera) ... A może są ze sobą, bo połączyli się raz i świadomość tego nie pozwoliła im nigdy dać kroku wstecz, który przekreśliłby wszystko. I potrafią jeszcze pójść na spacer trzymając się za rękę, niczym ja z moim eks – jeszcze nie tak dawno temu. I potrafią obstawać za sobą, gdy ja wytykam im przewinienia. Słyszę wtedy: “Oj! Daj spokój. Nie znasz go? On już taki jest i pogódź się z tym!” ... I może właśnie w tym tkwi tajemnica ich sukcesu; sukcesu każdego małżeństwa “starej daty”...
“To nieprawda , że miłość upodabnia. Jest to prawdziwe tylko w odniesieniu do sympatii, do rozmyślnie wybranych znajomości, w których szukamy jeszcze jednego dobra do przyswojenia sobie, oddźwięku nas samych w kimś podobnym. Miłość pełna jest źródłem odmienności, uznaniem i pragnieniem kogoś drugiego jako kogoś odmiennego. Sympatia przynależy jeszcze do natury, miłość jest już nową formą bytu. Miłość zwraca się do swego przedmiotu ponad jego naturą, chce jego urzeczywistnienia się jako osoby, jego
wolności, niezależnie od jego wad, które nie liczą się w jej spojrzeniu: miłość jest ślepa, lecz jest to ślepota jasnowidząca.” ...[T. Płużański: Mounier. r. Komunikacja)
Ten fragment zainspirował mnie do powyższych przemyśleń, lecz i tak nie mogłabym wyrazić tego lepiej.
O szlag! Ale się rozpisałam! Muszę skończyć z takimi notkami. J