Bez tytułu


Autor: solei
02 maja 2004, 19:20

Wczoraj długo nie mogłam się podnieść z łóżka. Telewizor błyskał i huczał coraz to nowymi programami a moje oczy kuliły się i kierowały głowę w stronę poduszki. Przebudzenie – półsen – przebudzenie – półsen – przebudzenie...

Wstałam.. nie pamiętam o której. Zerknęłam do kuchni. Grobowa mina matki zapowiadała burzę. Nie odezwałam się więc, tylko sięgnęłam po garść czekoladek z alkoholem [w ostatnich dniach stało się to moim zwyczajem].

Zrobiłam kawę i obserwowałam ją. Najwyraźniej tylko na to czekała. Spojrzała na mnie oczami zbitego psa i wybuchła: “Ja nie wytrzymam w takim domu! Prędzej się zabiję a nie wytrzymam! Najpierw wasz ojciec a teraz ten mi to robi!”... Mój brat – kolejny już raz – wrócił z pracy z solidnym opóźnieniem i z solidnym “dopaleniem”. Ona tego nie znosi, nie potrafi się z tym pogodzić. I jedyną formą odreagowania stało się objeżdżanie wszystkich wokół – winny, niewinny, nieważne, bo jak się chce uderzyć psa to kij się zawsze znajdzie. No to oczywiście i ja oberwałam. Nasłuchałam się jaka to ze mnie niedobra córka, jaka jestem a jaka być powinnam, i że nie jestem lepsza od brata, bo chadzam wieczorami po pubach i może niedługo zacznę w ogóle nie wracać na noce... Powiedziałam jej, że da się balować jeszcze energiczniej i że chyba zacznę tak robić, to może w końcu doceni moje obecne zachowanie.. Nie słuchała mnie. W tym krzyku tkwi niczym w kokonie – żadne światło nie jest w stanie się tam przebić, żadne dźwięki nie dochodzą. Musi wyrzucić z siebie całą furię i póki tego nie uczyni, nie można się z nią porozumieć. Ale można ją zranić. Dziwne, że na wszelkie uwagi, mogące być początkiem nowego motywu do kłótni i żalu, jest w tych chwilach wyjątkowo wyczulona – te rejestruje i przyswaja z niezwykłą dokładnością...

Trzepnęłam drzwiami i wyszłam. Musiałam, bo nie umiem długo utrzymywać języka za kagańcem zębów – i co gorsza : nie mówiłabym tylko banalnych uwag mogących być drobną szpilką, wylałabym z siebie całą złość, wykrzyczałabym wszystkie moje żale – te, które nagromadziły się przez lata, które były wytworem spokojnych i trzeźwych przemyśleń, te, które ranią najbardziej... Autentycznie boję się, że kiedyś nie uda mi się od tego powstrzymać, a przecież skutków pękniętej tamy nic już nie naprawi...

Kąpiel. Nowy balsam śmierdzi podejrzanie przy nakładaniu, ale po weschnięciu pachnie karmelkami. I dobrze działa na skórę, więc go stosuję. Włosy ostatnio strajkują: bez odżywki elektryzują się, po odżywce wiszą bez życia.. – cóż, nie tylko im trudno dogodzić.

Z większości przedmiotów czeka mnie tona literatury do opracowania [aha: już są nałożone na mnie kary za przetrzymywanie książek], konspekt pracy magisterskiej do napisania, sprawozdania z pięciu hospitacji, uzupełnienie masy notatek, referat na wtorek, praca z angielskiego... – dużo się tego nazbierało. Miałam ambicje zrobić większość, ale wymiękłam już około 15-tej, opracowawszy zaledwie parę eksperymentów z psychologii społecznej.

To słońce było porażające; ptaki świergoliły pełnymi płucami, z pobliskich bloków dochodziły wesołe rytmy, dzieci z krzykiem biegały po podwórku, a słodki, rudy kot sąsiadów skradał się pod balkonami – grzechem było siedzieć z nosem w książkach.

Wyszykowałam się więc do wyjścia – gdzie w takim dniu można dostać kliszę do aparatu? “Pobliskie kioski pozamykane. Musisz iść do C.H. – usłyszałam uwagę od wychylającej się z kuchni głowy – zaczekaj chwilkę, pójdę z tobą, muszę sobie kupić nowe adidasy, bo wybieramy się z ojcem na rowery”... Czyli wszystko po staremu. Pół dnia ciszy i nie odzywania się do siebie, a następnie rozmowy jakby nigdy nic – bez “przepraszam” od żadnej ze stron.

Warszawskie ulice były podejrzanie puste. Wędrowałyśmy w pełnym słońcu. Oczy mnie bolały, ale rozglądałam się ciekawie, bo okolica domków jednorodzinnych przypomina mi małomiasteczkowe uliczki – czuję się jak na wczasach :-) Rozmowa o wszystkim i o niczym – ale było miło i to mnie zawsze najbardziej gryzie. Najpierw seria zadanych ran a później wciągnięte na nie ubranie, bez uprzedniego nałożenia bandaży. Dlatego, że skaleczenia, okryte płachtą przemilczenia, przestają istnieć, nie bolą?! ... Cóż, kiepskie z nas pielęgniarki, więc od opatrunków trzymamy się z daleka.

Weszłam do Kodaka, kupiłam dwie klisze w promocji (“Bo termin przydatności upływa w sierpniu” - stwierdził sprzedawca. Zerknęłam sama na opakowanie: a jednak w lipcu. Nic się nie odezwałam, w końcu na reklamie ładnie napisano: “filmy na majówkę”). Świeży pracownik, lekko zdenerwowany, sknocił proces ściągania kodów. Na bramce zatrzymał mnie ochroniarz – bo piszczałam. Wyciągnęłam klisze, paragon, przeszłam przez bramkę, wróciłam z powrotem – stałam zakręcona jak naleśnik i grzecznie poddawałam się niezbędnym procedurom. Ok., wszystko w porządku, byłam wolna. Alleluja.

Upatrzonych adidasów nie było. Kręciłyśmy się po sklepie w poszukiwaniu nowych, ale wszystko było jakieś sztywne, toporne, nieładne, niewygodne, nie takie. “Bo ja ci mówiłam: jak coś się znajdzie, to należy od razu kupić, bo później się żałuje”. Słysząc “żałuje” pomyślałam, że zaraz będzie zaciśnięta szczęka i nos na kwintę, ale obeszło się bez tego.

W obszernym korytarzu zaczepiła nas urocza dziewczyna: właścicielka opalonego tyłka fikuśnie wystającego spod przyciasnych, białych, prześwitujących spodni. Promocja perfum. Normalnie kosztowały będą 180 zł, ale teraz: “Proszę pani: JEDYNE 80!!”. Wącham, oglądam – śmierdzą tandetą. Z uprzejmym uśmiechem “zaraz wrócimy, musimy tylko kupić buty” oddaliłyśmy się z matką pospiesznie.

Buty nie zostały znalezione, ale za to kupione cztery pasty do zębów, odżywka do włosów i pięć paczek gum do żucia. No i klisze w promocji. Zawsze coś.

Zbliżałyśmy się już do wyjścia, gdy mych uszu doszło głośne “ Heejj, cześć!” za plecami. Ola. Przysiadłyśmy na herbatkę i chwilkę rozmowy. Usłyszałam: “Wiesz co? Jestem już zmęczona. Udało mi się wyrwać na trochę, bo teściowa zajęła się dzieckiem. Czasami mam już dość...”

Wróciłam do domu, wpakowałam film do aparatu (“cholera! coś nie działa”) strzeliłam na próbę kilka fotek (jedną strzelono mnie). Punkt 18-ta poszłam w “plener”, bo akurat cienie zaczęły się kłaść między drzewami. “Idziesz ze mną?” – spytałam matkę przed wyjściem.

Szłyśmy, a ona wskazywała mi palcem ładne miejsca. Rozmawiałyśmy, znowu było miło.  Wracałam już sama – czekałam na lepsze słońce, ale gdzieś mi uciekło. Po powrocie czekała na mnie kolacja. I uśmiech... Kurde, i jak tu jej nie kochać?!...

Za jakiś czas telefon: “Nie wygłupiaj się. Majówka a ty siedzisz w domu. Trzeba się koniecznie gdzieś wybrać!” No, trzeba. Jestem za. Więc kiedy?

Wieczorny film na “Ale Kino” nie obejrzany do końca, ale za to rozdział z książki doczytany [czemu oczywiście winne padnięte blogi! :-)]

Położyłam się spać chyba jakoś przed dwunastą...

PS. Mój pierwszy dzień maja 2004.  Warto było to utrwalać?...

04 maja 2004
Pewnie, że warto, Solei, pewnie, że warto... Gdybym w to nie wierzył, w ogóle nie pisałbym bloga. Myślę, że za jakiś tam dłuższy czas, nie wiem, 10 lat - nie będziesz miała już wątpliwości, czy było warto :-) Dzięki!
iwcia_iwon
03 maja 2004
ja jednego nie rozumiem - dlaczego tobie się oberwało za brata?
03 maja 2004
Solei, chcesz to zdjęcie? Chętnie Ci przyślę pocztą. Czy chcesz jakieś inne? Nie wstydź się tylko mów!!!!! :-)
03 maja 2004
Ja to za tym ostrzej balować jestem :)
kaisa[ja.i już.]
03 maja 2004
czasami lepiej pomilczec.ale furia tloczona przez lata zamienia sie w okropny zal [uwielbiam wszystkie slodycze z alkoholem:]
03 maja 2004
Ja ostatnio tez nie miałam ciekawie z mamą, ciągle kopała pode mną dołki,których ja nie mogłam ominąć... wpadałam w nie i siedziałam tam dobry tydzień.... ale ostatnio jakos mi przeszło i kiedy zaczyna na nowo mnie krytykować nie mam zamiaru siedzieć cicho tylko mówie jej, że to co robi jest nagorsze pod słoncem... może zrozumie, że ma mi tego nie robić
03 maja 2004
Ja miałem zawsze dużo wolności, nauczyłem się z niej korzystać w zgodzie z Matką,dlatego też moge powiedzieć że moje relację z nią są na szczeblu \"zajebistym\",czyli pełna zgoda i harmonia.P.S Jasne ,że warto!Pozdrawiam.
03 maja 2004
tak....tzw mamy maja to do siebie...czy kazda jest taka sama?:P
02 maja 2004
A jeszcze coś - z tego skromnego opisu wynika, ze Twoja mama przypomina moją ;)
02 maja 2004
Fotki? Coś mi to przypomina... Hmm... a tak :) Muszę pójść do brata po te moje :)
Poza tym znów zgadzam się z Kontestatorem :)
A takie sprawozdania to ja też dzisiaj pisałam! I też pięć! :)
02 maja 2004
:):):):):):):):):):):):):):):):)...:):):):)...
02 maja 2004
:*....i tule bo jestem na laptopie bo komp padl i jest nie glonc...ale sliczna notka i mysle ze jednak warto :) pozdrawiam Puszek :*
02 maja 2004
a czy warto zapomnieć chociażby jeden dzień? czy warto zrobić w pamięci dziurę na choćby jeden dzień.. Pamiętać i utrwalać trzeba wszystko, błędy - na nich się uczymy, i te chwile szczęścia - to jak mogło by być zawsze. Pozdrawiam
02 maja 2004
Nie o rower, dzięki, solei :-)
02 maja 2004
Warto!

Dodaj komentarz