Archiwum 06 lutego 2004


Bez tytułu
Autor: solei
06 lutego 2004, 22:19

To był drugi dzień bez dostępu do internetu, mimo posiadania w domu stałego łącza. Uzyskiwana w tym względzie informacja była klarowna : skradzione kable ... czy jakieś tam rozłączniki, rozwidlacze czy licho wie co. Ważne, że kradzież, więc firma bynajmniej nie poczuwa się do odpowiedzialności za tę dwudniową lukę w dostawie usługi. Moje odwoływanie się do punktów umowy, mówiących o obniżeniu miesięcznego abonamentu w przypadku, gdy połączenia nie będzie dłużej niż dwanaście godzin, nic nie dawało : “kradzież to kradzież, więc to nie nasza wina” ... No, a skoro ja do tego niecnego czynu także się nie poczuwam, to zdaje się – nikt nie był winny : ani usługodawca ani abonent. Pewnie fatum. Mogłam więc sobie rozłożyć grzecznie rączki i zaczekać aż znowu połączę się ze stronami, a pod koniec miesiąca zapłacę pełen abonament ... I pewnie tak zrobię, mimo utyskiwań kolegi prawnika, który o swoje prawa walczy pełną gębą : “Bo ja ci mówię! Na takich to jak z mordą nie wsiądziesz, to cię będą rolować ile się da! Z prywaciarzami trzeba krótko! Jak im pokażesz, że godzisz się na wszystko, to będą cwaniakować i pozwalać sobie na coraz częstsze wyłączanie! Ja ci dobrze radzę – nie dawaj się! ... Bo w sumie kto ci zagwarantuje, że to była kradzież? A może po prostu coś schrzanili i nie przyznają się, by nie pociągnęło to konsekwencji finansowych? ...” No tak : kto mi zagwarantuje, że mam o co się wykłócać? O ten niższy o złotówkę abonament? Czy może o jakiś tam honor i nie pozwalanie sobie na wciskanie kitu? ... Pierwsze słowa zasłyszane od pana właściciela : “Dlaczego nie ma pani połączenia? Bo nie ma prądu u państwa w bloku.” “Taaak? Co też pan mówi? A dlaczego wieża i komputer chodzą skoro nie ma prądu? Z resztą – jak bym dostrzegła niedostępność internetu, gdybym nie włączyła komputera?” “ ahaa ... yyyyy ... To wie pani co? Ja to zaraz sprawdzę i do pani oddzwonię ...” Cóż no : traktowanie blondynki w kategoriach blondynki wyszło już chyba z mody, ale ten pan zdaje się tym nie przejmować. Skoro jednak na tak banalny wykręt się decyduje, to co jeszcze może mi wmówić? ... Kuzyn informatyk ocenił kiedyś bez wahania : “ Kto zakładał ci łącze? ... hehehe : niezły cwaniaczek, skoro przy takiej prędkości łączenia zażądał takiej opłaty”.

Uhm, no to pewnie cwaniaczek cwaniaczkuje bez żenady, a ja się godzę. I poza dwoma uprzejmymi telefonami dziennie : “skoro połączenie miało być po dwóch godzinach a już mija pięć, to dlaczego jeszcze nie ma?”  niewiele więcej robiłam. Bo w sumie co?  Z “mordą” na nich? ... “Nie walcz z wiatrakami. – zauważył ojciec – Zastanawiałaś się co możesz osiągnąć? Gdyby była tu konkurencyjna firma, to podziękowałabyś tej i przeszła do tamtej, a skoro nie ma, to jedynie możesz zrezygnować z usługi i pozostać bez internetu. Wybieraj ...”

Wybieram ... Znaczy – staram się, tylko nie wiem co. Bo w końcu czasami trzeba walczyć. Dla zasady. Choćby cel mrugał sobie płomyczkiem na horyzoncie, choćby był nikły i w sumie mało ważny, to czasami walczy się, by zyskać pewność, że jeszcze w tym parszywym świecie  można coś osiągnąć  i nie daje się wodzić za nos ... A czasami po prostu się odpuszcza. Bo po co z narażaniem zdrowia odbierać sakiewkę złodziejowi, skoro są tam marne miedziaki? Gra niewarta świeczki ... Więc już nie wiem co wybierać. Odnoszę wrażenie, że zbyt często odpuszczam i czuję się naiwną, ale przecież równie często nie dostrzegam w ogóle żadnej świeczki, więc  o co walczyć? O honor czy wrzody na żołądku?

A właśnie w tym momencie ktoś w radiu sobie śpiewa “ That’s just the way it is. Some things will never change ...”