Archiwum luty 2004, strona 1


Bez tytułu
Autor: solei
10 lutego 2004, 22:03

Telefon. Odebrał brat : “Tak, dobrze ... jasne, zaraz po ciebie przyjadę”. Godzinę później babcia wygodnie usadowiła się przy kuchennym stole.

Wdepnęłam do kuchni, usiadłam na długim blacie pod oknem i przysłuchiwałam się rozmowom. W którymś momencie zostałyśmy z babcią same :

- No i co u ciebie?

- Hm.. w sumie to całkiem w porządku.

- Tak? To dobrze ... Widzę, że się gdzieś wybierasz ...

- Tak, jestem umówiona.

- Umówiona?? :-) Hihi ... a z kim, kiedy go poznam?

- Hahahaa – baabciu! :-) ... ze znajomymi, nie z mężczyzną. :-)

- Ahaa ... ze znajomymi ... hm .. no to co z tymi twoimi mężczyznami?

- Eee ... cóż ...

- No dobrze. Ale powiedz mi : ogólnie jesteś szczęśliwa?

- Ehm ... no chyba tak ...

- Jesteś teraz w najpiękniejszym wieku!  Więc w sumie nie masz powodów by nie być, prawda? ...

- ... No tak ... w sumie chyba nie mam ...

- No to dobrze. Dobrze, że o tym wiesz ... Baw się dobrze! ...

Tak babciu, tak ... Skoro sądzisz, że poczucie szczęścia można odmierzać latami ... Zupełnie jakby było ono przyporządkowane do wieku niczym zmarszczki pod oczami : one z wiekiem nabywane, ono z wiekiem tracone ... To tak babciu. Tak.

Bez tytułu
Autor: solei
06 lutego 2004, 22:19

To był drugi dzień bez dostępu do internetu, mimo posiadania w domu stałego łącza. Uzyskiwana w tym względzie informacja była klarowna : skradzione kable ... czy jakieś tam rozłączniki, rozwidlacze czy licho wie co. Ważne, że kradzież, więc firma bynajmniej nie poczuwa się do odpowiedzialności za tę dwudniową lukę w dostawie usługi. Moje odwoływanie się do punktów umowy, mówiących o obniżeniu miesięcznego abonamentu w przypadku, gdy połączenia nie będzie dłużej niż dwanaście godzin, nic nie dawało : “kradzież to kradzież, więc to nie nasza wina” ... No, a skoro ja do tego niecnego czynu także się nie poczuwam, to zdaje się – nikt nie był winny : ani usługodawca ani abonent. Pewnie fatum. Mogłam więc sobie rozłożyć grzecznie rączki i zaczekać aż znowu połączę się ze stronami, a pod koniec miesiąca zapłacę pełen abonament ... I pewnie tak zrobię, mimo utyskiwań kolegi prawnika, który o swoje prawa walczy pełną gębą : “Bo ja ci mówię! Na takich to jak z mordą nie wsiądziesz, to cię będą rolować ile się da! Z prywaciarzami trzeba krótko! Jak im pokażesz, że godzisz się na wszystko, to będą cwaniakować i pozwalać sobie na coraz częstsze wyłączanie! Ja ci dobrze radzę – nie dawaj się! ... Bo w sumie kto ci zagwarantuje, że to była kradzież? A może po prostu coś schrzanili i nie przyznają się, by nie pociągnęło to konsekwencji finansowych? ...” No tak : kto mi zagwarantuje, że mam o co się wykłócać? O ten niższy o złotówkę abonament? Czy może o jakiś tam honor i nie pozwalanie sobie na wciskanie kitu? ... Pierwsze słowa zasłyszane od pana właściciela : “Dlaczego nie ma pani połączenia? Bo nie ma prądu u państwa w bloku.” “Taaak? Co też pan mówi? A dlaczego wieża i komputer chodzą skoro nie ma prądu? Z resztą – jak bym dostrzegła niedostępność internetu, gdybym nie włączyła komputera?” “ ahaa ... yyyyy ... To wie pani co? Ja to zaraz sprawdzę i do pani oddzwonię ...” Cóż no : traktowanie blondynki w kategoriach blondynki wyszło już chyba z mody, ale ten pan zdaje się tym nie przejmować. Skoro jednak na tak banalny wykręt się decyduje, to co jeszcze może mi wmówić? ... Kuzyn informatyk ocenił kiedyś bez wahania : “ Kto zakładał ci łącze? ... hehehe : niezły cwaniaczek, skoro przy takiej prędkości łączenia zażądał takiej opłaty”.

Uhm, no to pewnie cwaniaczek cwaniaczkuje bez żenady, a ja się godzę. I poza dwoma uprzejmymi telefonami dziennie : “skoro połączenie miało być po dwóch godzinach a już mija pięć, to dlaczego jeszcze nie ma?”  niewiele więcej robiłam. Bo w sumie co?  Z “mordą” na nich? ... “Nie walcz z wiatrakami. – zauważył ojciec – Zastanawiałaś się co możesz osiągnąć? Gdyby była tu konkurencyjna firma, to podziękowałabyś tej i przeszła do tamtej, a skoro nie ma, to jedynie możesz zrezygnować z usługi i pozostać bez internetu. Wybieraj ...”

Wybieram ... Znaczy – staram się, tylko nie wiem co. Bo w końcu czasami trzeba walczyć. Dla zasady. Choćby cel mrugał sobie płomyczkiem na horyzoncie, choćby był nikły i w sumie mało ważny, to czasami walczy się, by zyskać pewność, że jeszcze w tym parszywym świecie  można coś osiągnąć  i nie daje się wodzić za nos ... A czasami po prostu się odpuszcza. Bo po co z narażaniem zdrowia odbierać sakiewkę złodziejowi, skoro są tam marne miedziaki? Gra niewarta świeczki ... Więc już nie wiem co wybierać. Odnoszę wrażenie, że zbyt często odpuszczam i czuję się naiwną, ale przecież równie często nie dostrzegam w ogóle żadnej świeczki, więc  o co walczyć? O honor czy wrzody na żołądku?

A właśnie w tym momencie ktoś w radiu sobie śpiewa “ That’s just the way it is. Some things will never change ...”

Bez tytułu
Autor: solei
02 lutego 2004, 23:02

Sesja za mną. Chwilowa radość, błogość. Pięty na biurku a dłonie za głową. Gwiżdżę na wszelkie obowiązki. I rano wstaję już nieco później. I później kładę się spać. I na gg posiedzę i gazety zza fotela powyciągam i przy śniadanku z rodziną pogadam i z koleżankami na spotkania się poumawiam ... ba – nawet do biblioteki pojadę i książkę “relaksacyjną” sobie wypożyczę ... Tak zrobię. Przez pierwszy dzień. Bo drugiego uświadomię sobie, że przecież mam tylko tydzień ferii a powinnam : książki od angielskiego odkurzyć, bo do egzaminu już niewiele zostało, zabrać się za materiały do pracy magisterskiej, bo w tym względzie przygotowania moje znajdują się na poziomie zero i promotor krzywo patrzy, przeczytać kilka zaległych materiałów do trwających rok przedmiotów, bo w tym semestrze urwanie głowy mnie czeka ... i tak w ogóle to terminy wiszą mi nad głową jak miecz.. czyjś tam, i relaks należy mi się jak praca pracoholikowi. Jednym słowem – na bimbanie nie mam błogosławieństwa ...

I tak oto mija uciecha z pozdawanych egzaminów. Poczucie powietrza w płucach i bezstresu w głowie bezpowrotnie znika i nawet udaje, że nigdy się nie pojawiło ... Gdzieś tam czai się zmora powinności, uderza centralnie w poczucie bezpańskości i wskazuje kierunki pilnego działania. Za jednym osiągniętym celem pojawia się następny – jak na pustyni, gdzie za jedną wydmą wyrasta następna a oaza jakimś trafem fatamorganą się okazuje. Wciąż od nowa i wciąż na nowo ...

Ale jeszcze dziś wsadzę nos w książkę – ot tak, tylko dla przyjemności – i jeszcze dziś pośpię nieco dłużej, bez nastawiania telewizora do pobudki,  i jeszcze dziś pobiegam jak bezpański pies po ulicach, bez poczucia winy, że : przecież z domu wychodzi się tylko po to, by coś załatwić,  i jeszcze tylko dziś pozwolę sobie, by w ogóle zapomnieć, że ciągle coś trzeba – bo trzeba by było trzeba ... Dziś i może jutro ...

A podobno największym sukcesem jest umieć się z sukcesów cieszyć. Choćby nieco dłużej niż tylko jeden dzień ...