Archiwum luty 2005


Bez tytułu
Autor: solei
19 lutego 2005, 17:00

Uzależnienie od innych ludzi, to uzależnienie, które chyba powinno się sumiennie leczyć. Reakcje z powodu odstawienia = nagły lęk, bezradność, poczucie osamotnienia i przestrzeni tłoczącej się wokół w nadmiarze, złość, tupanie, agresja, szał, przekleństwa, silna depresja z poczuciem bezsensu istnienia i myślami samobójczymi. Bo co zrobić, w co wsadzić ręce, czym zająć umysł, jak tak po prostu dla siebie żyć?

 

Nie przeżywam, ale ze smutkiem obserwuję u kogoś.

I lawiruję, by kiedyś kiedyś kiedyś, albo całkiem niedługo, samej nie popaść.

Bez tytułu
Autor: solei
14 lutego 2005, 13:32

Przyzwyczaiłam się do transparentnego pudru na mojej twarzy i kiedy go nie mam, czuję się naga.

 

Ostatnio dni ważenia sił, przeciągania liny, jakieś kretyńskie zawody – takie, że już nie wiem o co chodzi i po co to wszystko.

 

Dziś będzie „Bliżej”. Ciekawe jak to wyjdzie. Może nie powinniśmy się na to wybierać, może nie ta tematyka, może dla nas ta tematyka jest niewskazana.

 

Dziś będzie warstwa pudru i uśmiech na twarzy.

 

Bez tytułu
Autor: solei
01 lutego 2005, 09:31

Zżeram paczkę paluszków sezamowych z zapałem odpowiadającym wysiłkowi powstrzymywanych nerwów. Głosy kłótni dobiegającej zza drzwi i moja w tym bezsilność. Ani słowa – mówię sobie w duchu – ani słowa wypowiedzieć się waż. Bo to byłoby dla nich jak wskoczenie na wagę, której szale tkwią jeszcze na równej wysokości, mimo że w poziomie huśtają się z furią.
Bezwzględne ciosy z jednej strony, poddańczo uniesione ręce z drugiej, choć przy tym tak obłudne i nieszczere, że aż się słuchać nie chce.
Ani słowa – mówię sobie w duchu i zżeram paluszka.
Sędzia ze mnie okrutny. Przysłuchuję się, analizuję, przyporządkowuję punkty i racje. Widzę to, czego nie widzą oni sami. Te ich myśli skłębione w sposób nielogiczno – chaotyczny. Te ich słowa idące za myślami przez splątany język.
To wszystko to supeł wielu wątków. Pociągnięta jedna myśl wlecze za sobą inną. Tę z prehistorii ich związku, gdzieś tam kiedyś przygłaskaną przez jeszcze tkliwą, wszystko wybaczającą miłość, a teraz obrosłą i wzmocnioną przez szereg powiązanych z nią innych krzywd. Wyłania się więc ten pochód nieopatrzonych ran i rzuca się na przeciwnika dusząc mu wszelkie argumenty w gardle.
Nie da się polemizować ze spaczonymi wskazówką czasu zdarzeniami, nie da się dyskutować i uzasadniać dawnych wyborów czy słów. Wszelkie myśli pociągną za sobą szereg nowych i jeszcze nowszych – a raczej jeszcze starszych. Ta furia wyrzucanych oskarżeń przypomina mi czasami odruch wymiotny pamięci.
I niby wiem i rozumiem, bo można powiedzieć, że pięć lat z psychologią miałam do czynienia, ale w sumie nie rozumiem i nie chcę rozumieć, bo przepełniona echem ich emocji stoję z bezsilnie opuszczonymi rękami i patrzę jak wbijają w siebie te dawki trucizny. Czy rodzicom się wydaje, że mogą przeżywać swoje sprawy tak wyłącznie między sobą? Że tylko oni mają monopol na martwienie się o dzieci? Każdą ich krzywdę przeżywam wraz z nimi.

I gdzieś tam w mym środku utwierdza się myśl, że tyle błędów ile oni teraz między sobą popełniają, mnie uda się uniknąć. Że nauczona ich przykładem wyzbędę się tych wszystkich nieuzasadnionych lęków, szałów, oskarżeń, ciosów.

W teorii utwierdza się myśl, a w praktyce podobno dzieje się wręcz odwrotnie.