Bez tytułu
27 czerwca 2006, 21:50
Jest we mnie coś takiego, co lubi pewne schematy i rutynę. I chyba idące za tym poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa. Dziś zauważam, że bardzo często do tego dążyłam, mimo, że jestem jeszcze młoda i powinnam była chwytać okazję, rozwijać się i zmieniać. Uparcie jednak tworzyłam sobie utarte ścieżki, zamknięte pudełeczka i bezpieczne podwórka.
Z P. także.
Kolejny raz mnie bardzo zranił. I w sumie polegało to w dużym stopniu na tym, że zburzył swym zachowaniem moje wyobrażenie o nim. Rozmazał ten obrazek, który budowałam przez dwa lata, poprzez dodanie kilku ostrych kresek zupełnie nie pasujących do mojej wizji całości.
Nie spodziewałam się po nim takiej reakcji, zaskoczył mnie zupełnie i nie potrafię się w tym wszystkim odnaleźć, nie wiem jak się zachować. Żaden schemat nie pasuje, żadne wydumane rozwiązanie nie przystaje do sytuacji. I szamocę się w tym wszystkim okrutnie, a z jego strony nie uzyskuję żadnej pomocy – wręcz przeciwnie, on spiętrza tylko to moje poczucie bezradności poprzez półsłówka, niedomówienia i zaszyfrowane sygnały.
Ale może nie powinnam się dziwić. Może to ja powinnam stanąć na wysokości zadania i podjąć to wyzwanie, które tak jawnie przede mną postawił.
Co czuje facet leżący w szpitalu, niepewny diagnozy i obolały? Czego oczekuje?
I dlaczego tak strasznie odrzuca swym zachowaniem, że zaczynam wątpić w to, co było między nami?
Nie jestem silna. I czasami tak strasznie przeklinam siebie za to.
Dodaj komentarz