Bez tytułu
05 marca 2005, 13:54
Może to ten antybiotyk, wciągany przez moje ciało codziennie o 17 – tej, a może ta zima, która późno przyszła i jeszcze później zamierza odejść, spowodowały te kiczowato sentymentalne wspomnienia lata.
To było udane lato.
Wrzucone do winampa wakacyjne przeboje rozbijają się rytmicznie w mojej głowie pogłębiając migrenowe bóle i przywołując tamte odczucia. Jak to ktoś nazwał: „balsamiczna cecha pamięci” – to co dobre zakodować, resztę odrzucić. Nie daje to dobrego efektu. Gdzieś tam w środku pojawia się ta nachalna myśl, że „ale to już było i nie wróci więcej”. Banalne.
To zupełnie jak wtedy, gdy po przetańczonej na studniówce nocy, obudziłam się około 16 – tej w takim psychicznym dołku, że korzystając z okazji, że nikogo nie było w domu, zaczęłam szukać żyletki by podciąć sobie żyły (swoją drogą: nie znalazłszy żyletki próbowałam to sobie zrobić golarką, ale jakoś nie szło). Nakręcona jak dziecięcy bąk myśl wtórowała regularnie słowom ostatniej studniówkowej piosenki: „to już jest koniec, nie ma już nic”. Szalone odczucie, że wtedy kończył się świat…
Trochę to kretyńskie, żeby gapić się w swoją przeszłość i sycić zmysły wspomnieniami, zamiast czekać niecierpliwie przytupując piętami, na to nadchodzące lato, które co jak co, może być równie udane… a może nawet bardziej, może będzie szampańskie aż do bólu?... Trochę to kretyńskie, ale co zrobić? Zdjęcia, muzyka, nagle pojawiający się znikąd zapach, który postawi dawne obrazy przed oczami. Trudno z tym walczyć tym bardziej, że perspektywy na nadchodzące dni nie przynoszą niczego dobrego…
Czas zejść na ziemię. To już jest marzec?!
Dodaj komentarz