Bez tytułu


Autor: solei
13 stycznia 2006, 17:50

Jest coś takiego w pogodzie tych dni, że przyprawia mnie o poczucie rezygnacji. Początek roku (początek pozbawiony postanowień, bo ich składanie od zawsze było syzyfową pracą) upłynął pod znakiem niecodziennych radości. Sylwestrowy tydzień spędzony w górach, był wyjątkowo udany, stąd też nagłe zejście do warszawskiej rutyny musiało zaprowadzić mnie wprost do zniechęcenia.

Looking back over my shoulder – syndrom nowego roku, którego mimo największego wysiłku nie mogę się pozbyć, tkwi we mnie niczym żądło z trutką. Rozpamiętuję przeszłość bliższą i dalszą, a poczucie winy z powodu niewykorzystanych chwil, rozlewa się we mnie niczym alkohol w sylwestra. Co chciałam dokonać jeszcze parę lat temu, kim chciałam być, jak chciałam by wyglądało moje życie, ma się nijak do teraźniejszości. Cóż mi więc z planowania, jeśli wciąż na nowo przeżywam rozczarowanie dobijającą się świadomością, że to nie ja trzymam ster.

Podobno życie to jak taniec. Jeszcze w tańcu usiłuję się wyrywać, nadawać tempo i rytm, jeszcze ciągnę w swoją stronę, ale za każdym razem słabiej. Coraz częściej poddaję się sile i taktowi nadawanemu przez anonimowego muzyka. Ręce słabną a kolana wiotczeją. I coraz silniej odczuwam, że to nie ja panuję nad swoim życiem, tylko Życie panuje nade mną.

Z moich planów i założeń pozostała tylko ulatniająca się mgła – nadal tkwiąca gdzieś tam w pamięci, ale coraz bledsza i mniej wyraźna. Strach więc pomyśleć co będzie dalej, co czeka mnie za kolejnych pięć czy dziesięć lat. I ile ponownego żalu we mnie narośnie…

Jak to gdzieś usłyszałam czy przeczytałam:  „A życie rwie dalej w oszałamiającym tempie”.

 

To marazm dni, dlatego wolę wieczory. Na oknie ustawioną mam małą choinkę, której ciepłe światło odgradza od szaro-burego-czegoś za oknem. Wieczorem nie trzeba działać, zmagać się z okolicznościami i rozsądnie planować kierunku swojego po – studenckiego życia. Wieczorem można napić się herbaty, ułożyć się pod kocykiem i poczytać coś lekkiego i przyjemnego… I nie myśleć.

Ciągle w pamięci tkwią mi słowa jednej pani psycholog z działu personalnego, która zauważyła: „Lata Pani uciekają. Skoro chce pani pracować w haerze, to niech się Pani postara tam dostać, a nie wykonuje inne prace. Później będzie Pani coraz trudniej wejść na tę ściężkę.”

Tylko że taki to klops, że życie rzuca mnie gdzie popadnie i panuje nade mną, a nie ja planuję swoje życie…

Albo to tylko taka wymówka. Nie wnikam.

 

30 stycznia 2006
Idąc za harley i kontim: wniknij.
Ormuzd
16 stycznia 2006
W naszej kapitalistycznej i wymagającej rzeczywistości pierwszy rok, dwa po studiach są dosyć ciężkie. No, takie lekko depresyjne, wręcz. Trudno bowiem zapokoić własne oczekiwania i plany, nawet te explicite nie wyrażone- bo one są z reguły duże (nawet jak przyznajemy się do o wiele mniejszych), a nasze poczucie wartości nie jest w pełni ukształtowane i sami co do siebie pełni jesteśmy niepewności. I tak się miotamy między nadziejami a możliwościami, dopóki nie znajdziemy jakiejś \"mediany\". Ale potem znajdujemy. Ci zaś, którzy nie znajdują. wpadają w alkoholizm, piszą współczesną prozę polską, albo robią obie te rzeczy naraz...
pozdrawiam
Ormuzd
PS. Ale ja i tak nie wiem, kim chcę być jak dorosnę;)Czego i Tobie życzę...
15 stycznia 2006
To wniknij.
13 stycznia 2006
Chciałbym Ci pochylić niebo. Otulić srebrem gwiazd i powiedzieć: Nie martw się. Życie każdego z nas rzuca gdzieś, gdzie nie planowaliśmy... Ale czy to poprawi Ci nastrój? Przecież wszyscy potrzebujemy takiego czasu na refleksje...
13 stycznia 2006
To wniknij.

Dodaj komentarz